Rolnicy, którzy walczą o przetrwanie, mają wspólny interes z pracownikami
W latach 2021-2027 Unia Europejska przeznaczy na Wspólną Politykę Rolną (Common Agricultural Policy, CAP) zawrotną kwotę 378 miliardów euro, która stanowi aż 31,8% całości unijnego budżetu.
Taka struktura budżetu nie jest przypadkiem i jej źródeł należy szukać w wolnorynkowym, biznesowo-politycznym charakterze tego projektu. Jego początki stanowiła Europejska Wspólnota Węgla i Stali, która gwarantowała monopolistyczne zyski dla kartelu przemysłu ciężkiego i dokooptowywanych z czasem innych gałęzi przemysłu i stanowiła jedno z pól zimnowojennej rozgrywki między Stanami Zjednoczonymi a ZSRR.
CAP to rezultat niezbędnego porozumienia kartelu z wpływowymi politycznie rolnikami państw-członków Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, z której bezpośrednio wywodzi się UE.
W strukturę CAP wbudowana jest zasadnicza nierówność, polegająca na tym, że obecnie aż 80% tej kwoty trafia do 20% najbogatszych rolników. Szerszy strumień dopłat tradycyjnie płynie do dużych gospodarstw rolnych na północy Europy.
Europejscy rolnicy są w każdym kraju zróżnicowani ze względu na sposób uzyskiwania dochodu. Mamy pracowników rolnych, gospodarstwa rodzinne, wielohektarowe przedsiębiorstwa rolnicze zatrudniające pracowników i międzynarodowy agrobiznes.
Tym razem protestują duzi i mali, w całej Europie: w Polsce, Rumunii, w Grecji, we Włoszech i Hiszpanii, ale także w strukturalnie uprzywilejowanych regionach północy kontynentu: we Francji, w Niemczech, Holandii czy Belgii.
Wyjeżdżający na blokady rolnicy (i ci którzy siadają za kierownicą nowiutkich John Deere’ów, i ci, którzy docierają na protesty wysłużonymi Ursusami) mobilizują się w związku ze spadającymi dochodami ich gospodarstw.
Przytłaczają ich wysokie ceny energii elektrycznej, paliwa, środków ochrony roślin i nawozów. Narzekają na sieci marketów, które wykorzystują swoją pozycję i płacą rolnikom śmieszne kwoty w porównaniu z cenami, które płaci konsument. W konkurencji ze strony importu z Ukrainy widzą zagrożenie swoich interesów.
Dodatkowo doskwierają im absurdy unijnej biurokracji, skutki klęsk żywiołowych napędzanych zmianami klimatycznymi i wymogi Zielonego Ładu, w tym dwa najbardziej zapalne: obowiązek redukcji ilości stosowanych pestycydów o 50% i obowiązek ugorowania części obszaru upraw.
Duzi gracze, uprzywilejowani w systemie dopłat do rolnictwa, boją się o utratę zysków, biedniejszym rolnikom sen z oczu spędza wizja konieczności ciężkiej pracy do późnej starości i wizja bankructwa. We Francji, gdzie protesty były największe, rolnicy wywalczyli dwa ustępstwa: odsunięcie w czasie obowiązku redukcji zużycia pestycydów i nieprzedłużenie obowiązku ugorowania.
O ile bogatsi rolnicy posiadający ogromne powierzchnie upraw mogą być zadowoleni, bo obronili swoją zdolność do osiągania krótkoterminowych zysków, dla biedniejszych te zdobycze nie mają większego znaczenia, gdyż w żaden sposób nie wpłyną na polepszenie ich sytuacji. Przede wszystkim nie stanowią gwarancji poziomu dochodów, który zapewniłby im godne życie.
Co więcej, rezygnacja z potrzeby naprawdę zielonej polityki w dłuższym okresie uderzy w produkcję rolną i sytuację życiową zarówno rolników, jak i reszty społeczeństwa ze zwielokrotnioną siłą w związku z przekraczaniem przez ekosystem jako całość kolejnych klimatycznych i ekologicznych punktów krytycznych.
Rolnicy, dla których uprawiana ziemia czy prowadzona hodowla jest źródłem utrzymania ich i ich rodzin, doskonale to rozumieją. Znaleźli się jednak w sytuacji, w której walczą o przetrwanie. Jeśli mają do wyboru bankructwo swojego gospodarstwa albo bankructwo Zielonego Ładu, wybór wydaje się oczywisty.
W rzeczywistości jednak problemem nie jest zwrot w kierunku zrównoważonego i ekologicznego rolnictwa, tylko rządzący, którzy koszt zielonej polityki chcą przerzucić na rolników, tak jak np. miało to miejsce w Holandii, gdzie po latach ignorowania problemu obecności azotanów w wodach gruntowych, rząd nakazał rolnikom w pilnym trybie zlikwidować jedną trzecią hodowanych krów.
Ci sami rządzący koszt trwającej od 15 lat stagnacji gospodarczej oraz koszt zwiększonych nakładów na militaryzację w kontekście prowadzonej przez Zachód mocarstwowej polityki, usiłują przerzucić na ogół pracowników, np. podwyższając wiek emerytalny.
Na protestach aktywna jest skrajna prawica, a na rolniczych banerach obecne są hasła dające wyraźnie do zrozumienia, że rolnicy nie chcą Zielonego Ładu. W Polsce dodatkowo wyraźne są nastroje antyukraińskie, po myśli ugrupowań takich jak Konfederacja, która próbuje zbić na protestach polityczny interes.
Rozgoryczeni rolnicy, którzy walczą o przetrwanie, mają wspólny interes z pracownikami, by obalić system, który skazuje ich na niepewną przyszłość, a całą ludzkość na skutki anarchii w produkcji rolniczej. Rolniczy kapitalizm w skali świata prowadzi do szeregu absurdów, włącznie z najbardziej tragicznym w postaci śmierci głodowej milionów w realiach nadprodukcji i nadmiaru.
Protesty mogą pomóc biedniejszym rolnikom określić ich interes klasowy, który jest sprzeczny z interesami dużych firm rolniczych, wyzyskujących pracowników i przyrodę w celu realizacji krótkoterminowych zysków.
W trwających protestach cały czas jest potencjał skierowania słusznego gniewu na rządzących – po linii wspólnej walki razem z pracownikami.
Agnieszka Kaleta
Category: Gazeta - marzec 2024, Gazeta - marzec 2024 - cd.