Parlament Europejski – czyli brak ludowładztwa
Demokracja parlamentarna jest demokracją pozorną. To wywodzące się ze starożytnej Grecji pojęcie oznacza dosłownie moc, władzę (krátos) ludu (demos). Gdyby jednak spytać większość przedstawicieli owego demos, czy czują się władcami, odpowiedź bez wątpienia byłaby negatywna.
Nic dziwnego. Parlamentaryzm maskuje bowiem w istocie panowanie ludzi z grubymi portfelami, posiadających kapitał i mających faktyczną władzę gospodarczą. Raz na kilka lat idziemy do wyborów, by wybrać instytucję, na której pracę przez kolejne lata nie mamy żadnego wpływu, a nad jej członkami żadnej kontroli.
Jednocześnie sama ta instytucja nie ma żadnego wpływu i żadnej kontroli nad codziennym rządzeniem mniejszych i większych dyktatorów w miejscach pracy. Parlament jako część władzy politycznej, oddzielonej od władzy gospodarczej, ma tę drugą stabilizować i umożliwiać jej gładkie istnienie. Polityczne spory mogą być jak najostrzejsze – byle tylko pozostawały w utartych ramach dyktatury właścicieli kapitału.
Dlatego parlamentaryzm jest idealną formą polityczną kapitalizmu. Odosobnione jednostki co kilka lat dokonują aktu wyborczego umacniającego ich identyfikację z systemem, w którym w rzeczywistości nie mają nic do powiedzenia. Kampania wyborcza konkurujących partii przypomina przy tym konkurencję na rynku towarów – różne marki, z których każda jest rzekomo inna, nowa i niepowtarzalna.
Widzimy kłócących się i wymyślających najdziwniejsze strategie sprzedaży samych siebie polityków, ostatecznie jednak zgodnych w poszukiwaniu jak najskuteczniejszego sposobu tego, by ?gospodarka rosła?. Innymi słowy zapewnienia, by rosło bogactwo właścicieli tejże gospodarki.
Oczywiście, w tej formie zawarte jest pewne ryzyko. ?Marketing polityczny? parlamentaryzmu zakładać musi zagwarantowanie formalnej wolności słowa. Nawet jeśli w praktyce – jak wszystkie kapitalistyczne ?prawa? i ?wolności? – ograniczona jest ona samym bogactwem klasy kapitalistycznej i jej imperiami medialnymi, może się zdarzyć, że i nieprawomyślne poglądy zyskają pewien rozgłos.
Przebicie się przez aparat ideologiczny (media, szkoła, kościół), którym nieustannie wychowuje nas klasa kapitalistyczna jest niezwykle trudne, ale nie niemożliwe. Istniejące konflikty i niezadowolenie społeczne mogą okazać się zbyt silne nawet dla tego aparatu.
Dopóki kryzys społeczny nie jest naprawdę głęboki, jest to jednak cena, którą rządzący oligarchowie godzą się płacić. Nawet jeśli część klas niższych wykorzysta parlamentaryzm, by wyrazić własny sprzeciw wobec niesprawiedliwości kapitalizmu, niemal zawsze większość wybierać będzie kolejne prokapitalistyczne partie dając tym samym rodzaj stempla legitymizującego wyzysk. A w razie czego zawsze rządzący mogą uznać, ze przy nadmiernym ?populizmie? – cokolwiek on oznacza – społeczeństwo ?nie dojrzało do demokracji?, więc trzeba wprowadzić do niej odpowiednie korekty?
Dodajmy przy tym, że jednym z ?bezpieczników? mających bronić stabilności kapitalizmu przez możliwymi problemami parlamentaryzmu są wysokie dochody samych parlamentarzystów. Stary postulat ruchu socja- listycznego wprowadzenia wynagrodzeń dla członków parlamentu, aby nie tylko niepracujący bogacze mogli w nim zasiadać, klasa rządząca zrealizowała w typowy dla siebie sposób.
Skoro już biedacy mają mieć prawo bycia posłami, niech staną się tym samym bogaczami. W polskim przypadku dochody posłów i senatorów to blisko 10 tys. zł uposażenia plus prawie 2500 nieopodatkowanej diety, nie licząc licznych dodatków, ulg i ponad 12 tys. zł na utrzymanie biura. Nawet niezamożny człowiek zostając parlamentarzystą automatycznie awansuje więc do małego marginesu najlepiej zarabiających – z silną pokusą przyjęcia ich punktu widzenia.
Dla osób pragnących prawdziwiej demokracji – czyli prawdziwego ludowładztwa zaczynającego się od miejsc pracy – parlamentaryzm oznacza więc pułapki, ale i możliwość wykorzystywania szczelin, które, chcąc nie chcąc, daje. Zasiadając w parlamencie wbrew aparatowi ideologicznemu i dzięki wyrażaniu rzeczy- wistych walk społecznych, można stać się szeroko słyszanym głosem tych walk i prawdziwym cierniem uwierającym rządzących.
Warto więc brać udział w wyborach parlamentarnych choćby po to, by mieć okazję obnażać ich pseudodemokratyczny charakter. Jednocześnie nie można stracić z oczu tego, że rzeczywista zmiana społeczna, rzeczywista demokratyzacja, czyli pozbawienie władzy oligarchicznych dyktatorów kapitału na rzecz demos, nigdy i nigdzie nie miała, i nie będzie miała, miejsca na drodze głosowania parlamentarnego.
Parlament Europejski
Parlament Europejski ucieleśnia wszystkie negatywne cechy parlamentaryzmu w krańcowej formie. Pozorna władza ?przedstawicieli narodu? na poziomie krajowym staje się jeszcze bardziej pozorna na poziomie Unii Europejskiej. Wszelkie kluczowe decyzje podejmowane są tam poprzez negocjacje między państwami członkow- skimi – w przetargu między nie- rzadko sprzecznymi interesami ich klas kapitalistycznych w nad- rzędnym celu harmoni- zacji interesów i konkurencyjności wszecheuro- pejskiego kapitalizmu.
Polscy deputowani do Europarlamentu są dosko- nałym przykładem tego, że podziały polityczne w kluczowych kwestiach schodzą tu na dalszy plan, gdy stanowią oni w istocie grupę lobbingową wspierającą na poziomie parlamentarnym ?polskie interesy? – czyli zasadniczo interesy polskich oligarchów.
Choć wiele możemy usłyszeć o coraz większej roli parlamentu europejskiego faktem jest, że głównym teatrem sporów politycznych pozostają parlamenty krajowe. Wąski zakres spraw, w których decyzje parlamentu bezpośrednio wpływają na nasze codzienne życie – jak choćby kwestie wolności osobistych czy relacji państwa i Kościoła – pozostaje w gestii państw członkowskich. Co do reszty, Parlament Europejski głównie zatwierdza decyzje podjęte przez Komisję Europejską, które z kolei wyrażać muszą kompromisowy interes dopracowany w międzypaństwowym przetargu.
Oczywiście, można zauważyć, że formalne aprobowanie decyzji podejmowanych gdzie indziej jest w ogóle cechą parlamentaryzmu. W przypadku Europarlamentu zakulisowość, niejasność podejmowania decyzji i formalność ?debaty? posunięta jest jednak najdalej. Doniesienia z jego obrad są bardzo rzadkie. Trudno zorientować sie, co deputowani tam w zasadzie robią. Stąd też pokusa nadużyć z ich strony – choćby ?podbijania? uczestnictwa w obradach w celu wyłudzenia diet – jest wyższa od przeciętnej.
A jest co wyłudzać! O ile bowiem Parlament Europejski jest w porównaniu z parlamentami krajowymi rzadziej wybierany (raz na pięć lat), ma mniejsze uprawnienia, kontrola społeczna jego działań jest bardziej ograniczona, decyzje podejmowane są w jeszcze większym oderwaniu od wiedzy wyborców, to powszechnie wiadomo, że płaci za to sowicie. Pensja eurodeputowanego to 6,2 tys. Miesięczne diety to 6 tys. Do tego 4 tys. za ?wykonywanie mandatu? i blisko tysiąc na inne dodatki. W sumie około 17 tys. Ale nie złotych, tylko euro. W przeliczeniu daje to około 70 tys. złotych miesięcznie.
Kosztowna farsa w teatrze Europarlamentu nie oznacza jednak, że można się do niego odwrócić z wyższością plecami. Jak widzimy obecnie, debaty polityczne odbywają się na oczach milionów właśnie wokół tych wyborów. Odwrócenie się oznacza więc oddawanie przeciwnikom pola bez walki i niewykorzystywanie wąskich przestrzeni dla punktu widzenia alternatywnego wobec obowiązującego. Szczególnie, że obecne wybory pokazują jeszcze jedną gorzką prawdę – ten alternatywny punkt widzenia wcale nie musi być demokratyczny i antykapitalistyczny.
Stagnacja gospodarcza połączona z niskim poziomem walki pracowniczej w Europie oznacza także wzrost znaczenia różnych wersji polityki skrajnie prawicowej opartej na toksycznej mieszance desperacji, uprzedzeń, poczucia wyższości i wiary w mit kapitalizmu. Istnieje ryzyko, że radykalna prawica – czasem o charakterze faszystowskim – osiągnie w obecnych wyborach wysokie poparcie, co z kolei jeszcze bardziej paraliżowałoby możliwości szerszych protestów pracowniczych.
Wynik wyborów do Parlamentu Europejskiego ma więc znaczenie – nie z powodu roli tego oślizgłego ciała, ale przez kształtowanie debat i nastrojów politycznych w państwach unijnych.
Filip Ilkowski
Druga część artykułu – Parlament Europejski – Na kogo głosować?
Category: Gazeta - maj 2014