Rozszerzany wir wojny

| 1 czerwca 2023
20.05.23. Szczyt G7 odbył się w Hiroszimie – odpowiednim miejscu na to spotkanie. Przypomnijmy, że w sierpniu 1945 roku miasto to jako pierwsze zostało zaatakowane bombą atomową.
20.05.23. Szczyt G7 odbył się w Hiroszimie – odpowiednim miejscu na to spotkanie. Przypomnijmy, że w sierpniu 1945 roku miasto to jako pierwsze zostało zaatakowane bombą atomową.

Na Wschodzie bez zmian? Przynajmniej na to wygląda po wyniszczającej wielomiesięcznej bitwie o Bachmut, która pochłonęła prawdopodobnie po kilkadziesiąt tysięcy ofiar śmiertelnych z obu stron, będąc najbardziej krwawą bitwą od czasu II wojny światowej.

Na froncie w czasie ostatnich miesięcy zmieniła się przede wszystkim liczba zabitych. Nie zmieniło się to, że giną głównie ci, których nie stać ta wywinięcie się od wojska. Przedstawicieli klas wyższych w okopach nie zobaczycie.

Dziennikarz liberalnego pisma amerykańskiego The New Yorker pisał 22 maja po swojej wizycie po ukraińskiej stronie frontu: „Niemal każdy poborowy, którego spotkałem w okopach, był robotnikiem fizycznym — rolnikiem, stolarzem, portowcem, hydraulikiem — i krążyło wiele opowieści o Ukraińcach mających do tego środki, którzy dzięki łapówkarstwu lub nepotyzmowi unikali poboru do wojska.”

W innym artykule, z 25 maja, także z głównonurtowego pisma amerykań- skiego The Wall Street Journal, dziennikarz tak opisywał autokar z ukraińskimi poborowymi: „Pasażerami byli głównie biedni mężczyźni z wiosek w północno-wschodnim regionie Charkowa, wielu z nich było bezrobotnych, wykonywało dorywcze prace jako majsterkowicze lub pracowało na zmiany w fabrykach w stolicy regionu. Wielu otrzymało w tym miesiącu zawiadomienia o mobilizacji, zgodnie z ich aktami służby wojskowej. Chociaż niektórzy odbyli obowiązkową służbę lata lub dekady wcześniej, prawie żaden nie widział aktywnej walki.”

W oczekiwaniu na zapowiadaną ukraińską ofensywę nasila się „pojedynek technologiczny” sprzętu wojskowego na wyposażeniu Rosji z zachodnim, dostarczanym Ukrainie. Rosyjskie naloty na składy broni i paliw stały się codziennością, z towarzyszącymi temu pojedynkami dronów i rakiet z ukraińską obroną przeciwlotniczą. Ręce zacierają producenci broni – często po raz pierwszy sprawdzanej na polu walki. Inaczej patrzą na to ludzie, którzy starają się na tym polu żyć i przetrwać.

Charakter wojny

Bez zmian na pewno pozostaje charakter tej wojny. Wydarzenia ostatnich tygodni potwierdziły, że błędem jest traktowanie jej wyłącznie w ramach konfliktu Rosji i Ukrainy.

Inwazja Rosji od początku była i pozostaje imperialistyczną agresją mającą na celu nie „wyzwalanie” kogokolwiek (jak głosi tamtejsza propaganda), ale obronę i umocnienie własnej mocarstwowej pozycji w regionie, także w obliczu problemów gospodarczych. Ukraina od lat jest jednak polem walki mocarstw o wpływy – z jednej strony Rosji, z drugiej bloku zachodniego pod wodzą Waszyngtonu. Pełnoskalowa wojna przyniosła ciąg dalszy tej rywalizacji prowadzonej innymi środkami, z bezprecedensowym wsparciem militarnym dla Ukrainy ze strony państw zachodnich oraz kształtowaniem i wyko- rzystywaniem przez nie tej wojny we własnym interesie. W tym wszystkim władze ukraińskie w narastający sposób zależne są zachodniego wsparcia i swoją politykę opierają na staniu się najbardziej oddanym przyczółkiem „cywilizacji zachodniej” i dążeniu do jak największego włączenia w wojnę zachodnich mocarstw.

Wojna przypomina więc bardziej wyniszczające starcia regularnych armii z niewielkimi zmianami na froncie, znane choćby z czasu I wojny światowej, niż zmagania mocarstw imperialistycznych z lokalnym ruchem oporu, co widzieliśmy ostatnio w Iraku czy Afganistanie.

W maju mieliśmy do czynienia zarówno z atakami dronów w Moskwie (w tym na Kreml), jak i rajdem żołnierzy wyposażonych przez wojsko ukraińskie na terytorium Rosji. Dodajmy że rajd ten – przedstawiony jako działania „rosyjskich patriotów” wrogich Putinowi – niestety nie miał nic wspólnego z rzeczywistym antywojennym sprzeciwem wśród mieszkańców Rosji. Prowadzony był przez, ni mniej ni więcej, tylko rosyjskich nazistów, a dokładnie tę ich część, która postawiła na współpracę z ukraińską armią. Działania tego typu jednostek mogą jedynie umocnić siłę putinowskiej propagandy.

Groźba eskalacji

A co to ma wspólnego z charakterem wojny? Skala zachodniego zaangażowania i uwikłania powoduje, że wszelkie takie działania natychmiast stawiają w centrum groźbę jej eskalacji, nawet ku bezpośredniemu starciu mocarstw. To istotna różnica w porównaniu do zbrojnych ataków, które często są podejmowane przez ruchy antykolonialne i narodowowyzwoleńcze. Gdyby Palestyńczycy zaatakowali Tel Awiw, Kurdowie przeprowadzili akcję zbrojną w Stambule, gdyby to Czeczeni wysyłali drony przeciw Kremlowi nikt nie pytałby, czy w związku z tym grozi nam wojna między mocarstwami atomowymi.

Co ciekawe, z ujawnionych w kwietniu tajnych dokumentów, które wyciekły z Pentagonu, wiemy, że sam wywiad wojskowy USA dostrzega realne niebezpieczeństwo eskalacji. Jednym z opisanych przez jego funkcjonariuszy niebezpieczeństw był właśnie atak na Kreml. Z tych samych dokumentów wynika, że ukraiński prezydent Zełenski był zwolennikiem ataków na terytorium Rosji. USA chcą porażki Rosji i umocnienia własnej globalnej hegemonii, ale chcą wojnę utrzymać w ramach terytorium Ukrainy. Dlatego, dostarczając sprzęt wojskowy, naciskają na jego nieużywanie na terytorium Rosji.

Wypad przez rosyjską granicę był jednak realizowany także przy pomocy zachodniego sprzętu wojskowego (w tym amerykańskiego i polskiego). Wojna ma bowiem własną dynamikę i pełna kontrola nad nią jest niemożliwa. Im dłużej będzie trwała, im więcej ofiar i politycznej desperacji, tym więcej możemy się spodziewać tego typu ryzykownych działań. Jednocześnie im więcej mocarstwa „inwestują” w tę wojnę pieniędzy i sprzętu, tym bardziej chcą, by inwestycja się powiodła i gotowe są zwiększać skalę ryzyka.

Pęd ku zbrojeniu

Widać to po fakcie, że rozszerzane wojny na terytorium Rosji nie zmieniło dalszego przekraczania wcześniejszych „czerwonych linii”, jeśli chodzi o sprzęt wojskowy dostarczany Ukrainie. Dopiero co polskie władze trąbiły o sukcesie „koalicji czołgowej” i własnym wkładzie w przekazywanie czołgów Ukrainie przez państwa NATO, a już na topie znalazła się „koalicja samolotowa”.

W połowie maja premierzy Brytanii i Holandii ogłosili „międzynarodową koalicję” w sprawie przekazania Ukrainie samolotów F-16. 19 maja prezydent USA, wcześniej opierający się tej propozycji, wsparł ją na szczycie G7 w Hiroszimie. Trzy dni później rzecznik Departamentu Stanu USA ogłosił, że „Stany Zjednoczone uważają za priorytetowe zadanie dostarczenie Ukrainie samolotów F-16 w najbliższych miesiącach we współpracy z sojusznikami i partnerami”, zapowiadając także szkolenie ukraińskich żołnierzy do pilotowania takich samolotów (które zresztą w ograniczonym wymiarze miało miejsce już wcześniej).

W tym samym czasie Brytania ogłosiła zaopatrzenie Ukrainy w pociski manewrujące Storm Shadow o zasięgu 250 km – ponad trzykrotnie większym niż wcześniej dostarczane amerykańskie HIMARS-y. Niedługo później ukraiński minister obrony chwalił się skutecznym użyciem nowej brytyjskiej broni.

Imperialistyczna ruletka

Jednocześnie, jak czytamy 18 maja w The Wall Street Journal, „Brytania, Polska i państwa bałtyckie ubolewają nad tym, co uważają za letarg administracji Bidena w odniesieniu do dostarczania Kijowowi zaawansowanej broni, o którą prosi.” W tym samym tekście można przeczytać, że w Ukrainie „jednostki specjalne armii brytyjskiej działają bardzo blisko linii frontu”.

Nie jest zaskoczeniem, że Polska, z własnymi ambicjami w regionie, należy do najbardziej „jastrzębiej” części obozu zachodniego. Zarówno jeśli chodzi o zadanie klęski Rosji rękami ukraińskimi, jak i o własny pęd ku militaryzacji. Oba elementy są zresztą częścią tej samej układanki.

Podziały wśród państw zachodniej „wspólnoty międzynarodowej” nie zmieniają jednak faktu, że USA zdołały zdyscyplinować ją pod własnym przy- wództwem w kierunku pośredniego zaangażowania w tę wojnę. Dużo mniejszy sukces odniosły na tym polu w stosunku do innych państw, jak choćby obecnych na szczycie G7 Indii czy Brazylii, które zachowują dystans wobec bloku zachodniego, nie przyłączając się do wojny gospodarczej Zachodu z Rosją.

Nie zapominajmy przy tym dla USA jest to tylko jeden z „frontów” walki o światowe przywództwo, którego główną areną jest rywalizacja z Chinami. Porażka Rosji ma być „lekcją” dla Chin w kontekście ewentualnego starcia zbrojnego o Tajwan – którego minister spraw zagranicznych ogłosił zresztą w maju, że prowadzone są rozmowy z USA o objęciu wyspy amerykańskim „parasolem nuklearnym”.

Bez zmian jest więc także to, że żyjemy w coraz bardziej niebezpiecznym świecie. Jeśli nie zbudujemy ruchów sprzeciwu wobec wojny i militaryzmu zdajemy się na (nie tylko rosyjską) ruletkę graną przeciw nam przez jego władców.

Filip Ilkowski

Tags:

Category: Gazeta - czerwiec 2023

Comments are closed.