II wojna światowa – naprawdę nieznana
Na podstawie: Donny Gluckstein, A People’s History of the Second World War.
II wojna światowa, choć oddziela nas od jej wydarzeń siedemdziesiąt lat, ciągle przyciąga uwagę. Połowa filmów wojennych poświęcana jest właśnie jej poszczególnym treściom i epizodom, publikowane są tysiące pozycji – od popularnych do typowo naukowych – i znajdują one czytelników.
Dlaczego tak jest? Na wyobraźnię milionów ludzi oddziaływuje nie tylko tytaniczna skala wojny, ale i wyraźny – kreowany z wielką siłą w kinie i książce – podział między siłami absolutnego zła i dobra. Trudno zresztą dziwić się, że nazistowska III Rzesza, z obozami zagłady, komorami gazowymi, programami eutanazji, ulepszaniem rasy, katowniami gestapo i innymi zbrodniami, stała się symbolem piekła.
Wydawać by się mogło, że przy takim zainteresowaniu i tak ogromnej literaturze żaden z istotnych wątków II wojny światowej nie powinien być niemal całkowicie zaniedbywany. Tymczasem właśnie taki temat podniósł Donny Gluckstein w książce „A People’s History of the Second World War” (London 2012).
Książka Glucksteina opowiada o dwóch wojnach i dwóch frontach. Wojnie mocarstw o nowy podział świata – a więc wojnie prezydentów, premierów, kanclerzy, generałów i ludzi biznesu – i o wojnie zwykłych ludzi prowadzonej nie tylko przeciwko nazistowskim okupantom, ale i własnym elitom władzy i to bynajmniej nie w imię przywrócenia przedwojennego porządku. Kolejne rozdziały dotyczą Hiszpanii („preludium”), Jugosławii, Grecji, powstania warszawskiego, Łotwy, Francji, Wielkiej Brytanii, USA, Niemiec, Włoch, Indii, Indonezji i Wietnamu. „A People’s History…” nie może oczywiście wyczerpać tematu, lecz daje na tyle znaczną jego panoramę, że bez wątpienia jest to pozycja wartościowa i potrzebna. Książka wyposażona jest w bogaty aparat przypisów, dzięki czemu staje się dodatkowo cennym źródłem wiedzy o nieznanych obliczach II wojny światowej.
Mocarstwa alianckie przeciw imperializmowi, rasizmowi, masakrom cywilów?
Oczywiście znajdziemy w literaturze historycznej pozycje demaskujące zakłamanie aliantów w kwestii Karty Atlantyckiej i innych politycznych działań [1], jednakże są one stosunkowo mało znane. Gluckstein podejmuje również ten temat.
Oto „Karta Atlantycka”, która miała być propagandowym orężem aliantów w wojnie z państwami osi, okazała się papierkiem nie mającym znaczenia dla Wielkiej Brytanii, Stanów Zjednoczonych i Związku Radzieckiego. Obiecując suwerenność „wszystkim” narodom, Churchill odmawiał jej oficjalnie Indiom i innym koloniom brytyjskim, umawiał się ze Stalinem – mając oczywiście cichą zgodę Roosevelta – w sprawie podziału stref wpływów na Bałkanach, obojętnie przyglądał się podporządkowaniu Polski przez Rosjan itp. itd. Z kolei Roosevelt pytany później o zastosowanie Karty właśnie wobec losu Indii i Polski oświadczył nawet, że wcale nie było takiego „jednolitego” dokumentu [1].
Za wielkimi szły i mniejsze rządy, choć i one podpisały Kartę. Francja uczciła dzień zwycięstwa – 8 maja 1945 r. – masakrą tysięcy Algierczyków w Setif, a potem wyruszyła na wojnę w Indochinach (finansowaną przez USA). Podobnie Holandia, usiłując utrzymać w swych rękach Indonezję, rozpętała tam wojnę przeciw siłom narodowowyzwoleńczym. Wielka Brytania pomagała zarówno Francuzom, jak i Holendrom obawiając się, że zaraza antykolonialna przeniesie się do jej imperium. A gdy brakowało białych żołnierzy, uzbrajano po prostu dawnego wroga – jeńców japońskich każąc im strzelać do Wietnamczyków i Indonezyjczyków.
Kim zresztą byli dla przywódców państw alianckich czarni czy żółci poddani imperiów? A kim byli sami przywódcy? Oto pan Leo Amery, brytyjski sekretarz do spraw Indii, oświadczający: „Nienawidzę Hindusów. To ohydni ludzie z ohydną religią.” Nic więc dziwnego, że podczas głodu w Bengalu w 1943 r. pozwolono umrzeć kilku milionom ludzi (nie byli przecież biali). Pogardę rasową Churchilla, nawet w stosunku do narodów Europy, widać, gdy w Moskwie dzielił ze Stalinem Bałkany – „by uniknąć wojen domowych” – bo przecież tubylcy sami sobie nie poradzą i trzeba ich poprowadzić za rączkę. Oto kolejne wcielenie „brzemienia białego człowieka” szlachetnego przewodnika narodów nie dość cywilizowanych.
Z kolei w USA admirał Chester Nimitz stwierdził, że zniesienie segregacji rasowej w armii USA „To radziecka droga. To nie droga amerykańska”. Zaś Truman, przyszły prezydent, pogardliwie i z ironią mówił o prawach czarnych. Nic więc dziwnego, że w armii amerykańskiej w 1940 r. było zaledwie dwóch czarnych oficerów, a gdy tworzono czarne jednostki, dostawały się pod dowództwo porządnych białych ludzi. W obozach armii amerykańskiej niemiecki jeniec miał większą swobodę ruchu niż czarny obywatel USA. A przecież walczono z rasistowską III Rzeszą.
„NIE MA CYWILÓW W JAPONII” krzyczały gazety. O tym, że Japończycy są tylko podludźmi przekonany był zresztą już znacznie wcześniej niejeden Amerykanin (w tym sławny W. Wilson, ten od Pokojowej Nagrody Nobla). W takiej atmosferze można było nie tylko mordować japońskich jeńców, ale niszczyć całe miasta. Żaden nalot lotniczy państw osi nie dorównał przecież wyczynom aliantów – spaleniu Tokio 10 marca 1945 r., a potem zniszczeniu Hiroszimy i Nagasaki – i to tylko po to by pokazać Rosjanom siłę Ameryki [2].
Dodajmy tu, choć Gluckstein akurat to pomija, że elementy rasistowskiej polityki można zauważyć i w ZSRR (admirał Nimitz się pomylił). Od schyłku lat trzydziestych w Związku Radzieckim rozwijał się państwowy antysemityzm, rasistowskie tło miały deportacje Czeczeńców („tych czarnych” jak mówili niektórzy generałowie), podjęto też walkę z wszystkim, co było niemieckim śladem w kulturze.
Alianci z uporem bombardowali niemieckie miasta, choć przemysł Rzeszy nie doznał w wyniku tych nalotów żadnej widocznej szkody. Zginęły za to setki tysięcy cywilów. Stalin oficjalnie wyraził zgodę na rabunki i gwałty Armii Czerwonej w III Rzeszy. „Lepszy Ruski na brzuchu niż Jankes [walący bombą] na głowie” miały o tym mówić z wisielczym humorem niemieckie kobiety.
Zabrakło natomiast bomb dla ratowania Żydów mordowanych w Auschwitz. Chociaż istniały wyliczenia, że zniszczenie węzłów kolejowych i krematoriów może uratować życie ponad 400 tys. ludzi, nie podjęto takiej akcji. Utrudniano także Żydom emigrację z Europy do USA, stwarzając potężne bariery paszportowe.
Wielkie mocarstwa nie wzdragały się przed mordowaniem tysięcy cywilów nie tylko w krajach państw osi podczas wojny. Gdy wojska brytyjskie przybyły do Aten, rozpętały tam piekło. Churchill dla restaurowania niepopularnej monarchii użył własnej armii i stworzonych przez Niemców Batalionów Ochronnych (nieco wcześniej przysięgały wierność Adolfowi Hitlerowi). Tworzone na emigracji wojska greckie już wcześniej przyszło bowiem umieścić w obozach koncentracyjnych, gdyż nie chciały podporządkować się politycznym wizjom brytyjskiego premiera. W „fanatycznie kochającym wolność kraju” (słowa ambasadora brytyjskiego) rozpoczęła się nowa wojna. Zamordowanie dziesiątków tysięcy Greków, tak żołnierzy ELAS, jak cywilów, dzielny Churchill tłumaczył w parlamencie zwalczaniem „nagiego, triumfującego trockizmu”.
Drugi front: ludzie w walce o inny świat
II wojna światowa oznaczała także radykalizację zwykłych ludzi. Chociaż rządy starały się – czasem z powodzeniem – przedstawić jako „obronę ojczyzny” każde swe działanie, będące często tylko obroną swej władzy, pozycji i interesów, nie udało się powstrzymać ludzi ani od myślenia, ani od działania.
Dlaczego mamy płacić „koszty wieczorowej sukni królowej i złotych zębów w pysku psa pana ministra”? Dobre pytanie i dzisiaj. Zadano je jednak w Jugosławii siedemdziesiąt lat temu. Niezależnie od tego, jak bardzo Churchill usiłował wspierać siły monarchistyczne także i w tym państwie, walkę wygrali lewicowi radykałowie z Tito na czele. Także ELAS w Grecji do roku 1944 była bliska przejęcia władzy. Jej działania, a więc nie tylko walka z Niemcami, ale i organizacja szkół, sądów, emancypacja kobiet, rozdział żywności (pod okupacją zmarło z głodu 250 tysięcy Greków), dały jej poparcie większej części społeczeństwa. Tu jednak rozstrzygnęły czołgi i samoloty brytyjskie. Swój udział mieli w tym także Stalin i Roosevelt, pozwalający Brytyjczykom na podobne działania.
Charakterystyczne jest, jak słabe okazały się siły monarchistyczne, które nie potrafiły przyciągnąć ludności wizjami przedwojennej władzy. Aby przetrwać, monarchiści jugosłowiańscy z Michajloviciem skłonni byli uznać, że „konieczne jest wstrzymanie [akcji] przeciw Niemcom”, by walczyć z lewicą. Jeszcze dalej poszło w pewnej chwili dowództwo EDES (monarchiści greccy): „My nie walczymy z Niemcami, my walczymy z komunistami. Wszyscy jesteśmy prawdziwymi faszystami”. Tego typu deklaracji nie trzeba chyba nawet komentować.
Francuska prawica w chwili klęski natychmiast odwołała się do przykładu Thiersa z 1871 r. Podpisał on wówczas błyskawicznie hańbiący traktat pokojowy, byle tylko Niemcy zwolnili część francuskich żołnierzy dla rozprawy z Komuną Paryża. O tym samym mówił marszałek Pétain, obawiający się rewolucji w pokonanej Francji. I tak była geneza kolaboracji. Jednak większość Francuzów z czasem zaczęła myśleć innymi kategoriami. Nie tylko komuniści, ale i inne ugrupowania, w tym sam De Gaulle używał radykalnego języka („całkowita suwerenność ludu”), gdyż właśnie taki głos chciało usłyszeć społeczeństwo. Narastająca walka partyzancka była ewidentnym świadectwem odrzucenia modelu Francji Vichy, Francji autorytetu i starego porządku.
Także w Polsce postępowała radykalizacja społeczeństwa. Niestety, choć rocznicę powstania warszawskiego obchodzi się zawsze z wielkim szumem, nigdy nie słychać o polityczno-społecznym credo Polski Walczącej. Podziemne państwo deklarowało bowiem – i to zgodnie z odczuciami społecznymi (raporty Biura Informacji i Propagandy Armii Krajowej) – lewicowe przekształcenie ustroju państwa, reformę rolną, gospodarkę planową, uspołecznienie części przedsiębiorstw, rozwój ubezpieczeń społecznych, tworzenie samorządów robotniczych itd. Trudno powiedzieć do jakiego stopnia elity z Londynu rzeczywiście chciały tych reform, faktem jest jednak, że je oficjalnie deklarowano. Pamięć o lewicowym programie Polski podziemnej zatarta została niemal całkowicie w świadomości współczesnego Polaka, a złożyła się na to zarówno polityka przemilczania tych faktów w PRL, jak i w III Rzeczpospolitej. Los Warszawy walczącej przez dwa miesiące z Niemcami i pozbawionej realnego wsparcia – nie tylko rosyjskiego – porównuje Gluckstein z losem Aten, zdradzonych przez wielkie mocarstwa. I jest w tym dużo prawdy.
W krajach nie dotkniętych okupacją niemiecką radykalizacja poglądów wyglądała podobnie jak w Grecji, Francji czy Polsce. Walka o przekształcenie społeczeństwa przybierała różne formy od demonstracji, poprzez strajki aż do walk ulicznych. W Wielkiej Brytanii robotnicy wprost mówili, że „walczą na dwa fronty”, gdyż muszą pracować więcej, za mniejsze pieniądze i są represjonowani za próby walki o swoje prawa. Tym niemniej w samym 1944 r. doszło w Anglii do 2 tys. strajków. Walki więc nie przerwano. Społeczne zrozumienie dla konieczności zmiany państwa dało wyraz w wyborach 1945 r. Ogromna większość społeczeństwa nie dała się nabrać na frazesy Churchilla o „starej Anglii, pełnej chwały wyspie, cytadeli demokracji”, ani przestraszyć jego opowieściom o tym, jak bardzo opiekuńcza formuła państwa (głoszona przez Partię Pracy) przypomina gestapo. Partia Pracy zdobyła 393 miejsca w parlamencie, a konserwatyści Churchilla zaledwie 213. Inna rzecz, że zwycięstwo Partii Pracy nie spełniło oczekiwań, ale to już odrębna historia…
Przy opisie Wielkiej Brytanii warto też wspomnieć o żołnierskim parlamencie zorganizowanym w Kairze na przełomie 1943-1944 roku, a nawiązującym do tradycji rewolucji angielskiej z XVII wieku. Debatujące wojsko, krytykujące politykę rządu – przecież coś przerażającego dla każdego zwolennika porządku.
W Stanach Zjednoczonych dochodziło nie tylko do strajków, ale i prawdziwych walk na tle rasowym. W roku 1943 były aż 242 takie wypadki, zginęło w nich kilkadziesiąt osób, a tysiące zostały aresztowane (ogromną większość ofiar i aresztowanych stanowili czarni). Do największych zamieszek doszło w Detroit, lecz zbuntowali się także gnojeni przez białych oficerów czarni żołnierze w Fort Bragg.
Wielkie strajki i demonstracje przeszły przez Indie. Walczono o poprawę warunków życia i wolność dla kraju. Trwający trzy miesiące strajk w Ahmadabadzie nazwano nawet „indyjskim Stalingradem”. Do tłumienia wszystkich wystąpień władze używały siły, w tym lotnictwa bojowego. W niektórych miejscach masowo gwałcono kobiety. Bilansem było 4-10 tys. zabitych i około 100 tys. aresztowanych Hindusów. Strona rządowa straciła 11 żołnierzy i 63 policjantów. 100 zabitych za jednego. Proporcje znane w Polsce z okupacji niemieckiej.
Walka wewnętrzna toczyła się także w samych państwach osi. Szczególnie silna okazała się we Włoszech. Gluckstein opisuje ją zupełnie inaczej niż niektórzy polscy pseudohistorycy (np. z „Uważam Rze”, snujący jednak swe fantazje bez przypisów). W chwili gdy włoskie elity podporządkowywały biernie się najpierw Niemcom, a potem Amerykanom i Brytyjczykom, trwały wielkie – a przy tym zwycięskie – strajki w Turynie, potem zaś zaczęła rozwijać masowa partyzantka (już w 1944 r. 200-300 tys. ludzi) i stanowiąca „realne zagrożenie dla niemieckich sił zbrojnych i odgrywająca żywotną rolę w działaniach”. Opinię tę wygłosił marszałek Kesselring, dowodzący wojskami niemieckim we Włoszech (jak widać nie czytający „Uważam Rze”). Wielką rolę włoskiej partyzantki w wyzwalaniu kraju potwierdzają opinie brytyjskich obserwatorów.
Tragedią lewicy było często to, że wielu jej działaczy należało do stalinowskich partii komunistycznych. Stalin traktował te partie jako narzędzia polityki ZSRR. W efekcie wytyczne nadchodzące z Moskwy często rozmijały się z realiami i potrzebami miejscowymi, a kierownictwo partyjne musiało wykonywać nieprawdopodobne wolty polityczne. Tak właśnie było po pakcie Ribbentrop-Mołotow, gdy zakazano nagle partiom komunistycznym walki z faszyzmem. Tak było również w 1944 r., gdy Stalin zdradzał komunistów włoskich i francuskich, handlując krajami Europy z Churchillem i Rooseveltem. Część lewicy – z opcji socjaldemokratycznej, trockistowskiej, anarchizującej itd. – nie słuchała wprawdzie głosu Stalina, lecz okazywała się zbyt słaba w konfrontacji ze wspieranymi z Moskwy stalinistami. A podział wśród lewicy ułatwiał odbudowę sił skompromitowanej podczas wojny prawicy. Dlatego też walka, choć prowadzona z takim oddaniem – nie przypadkiem np. o francuskich komunistach mówiono „partia rozstrzelanych” – nie wszędzie doprowadziła do istotnych zmian w położeniu społeczeństwa.
Mocarstwa alianckie wygrały II wojnę światową. Nie można tego jednak powiedzieć o ludziach.
Nieco krytyki
Chociaż Gluckstein z dużą umiejętnością przedstawia zarys walki o przemiany polityczne i społeczne, to wypada zwrócić uwagę na parę potknięć tego autora. Nie są one zawinione niedbałością, lecz zapewne brakiem dostępu do pewnych opracowań. Mimo, że właściwie opisuje cele i metody polityki stalinowskiej, to ma tendencję do zawyżania liczby ofiar terroru radzieckiego. Podaje np. że ZSRR deportował w latach 1940-41 z ziem polskich 2 mln ludzi, a z Łotwy 150 tys. (w ciągu pięciu miesięcy 1945 r.). Prawdziwe liczby wynoszą ponad 300 tys. dla ziem polskich i niespełna 40 tys. dla Łotwy (i to w całym okresie 1945-1952), są więc wielokrotnie niższe [3]. Podobnie rzecz się ma z liczbą Niemców, którzy zginęli w walce z powstaniem warszawskim. Nie była to wielkość 17 tys. zabitych i zaginionych – choć podawana jest w szeregu prac. 17 tys. ludzi straciła 9-a Armia niemiecka we wszystkich walkach prowadzonych w okolicach Warszawy, przede wszystkim z Rosjanami na jej przedpolach. W walce z powstańcami Niemcy stracili mniej niż 2 tys. ludzi. Trudno zresztą uwierzyć, w jaki sposób kilkadziesiąt tysięcy słabo uzbrojonych powstańców miałoby zadać armii niemieckiej straty podobne do tych, jakie poniosła w wojnie 1939 r. z milionową armią polską (16 tys.)
Andrzej Witkowicz
[1] Lloyd C. Gardner, Strefy wpływów. Wielkie mocarstwa i podział Europy. Od Monachium do Jałty; Warszawa 1999.
[2] Bird K., Sherwin M. J., Amerykański Prometeusz. Triumf i tragedia Roberta Oppenheimera, Warszawa 2007.
[3] Ciesielski S., Hryciuk G., Srebrakowski A., Masowe deportacje radzieckie podczas II wojny światowej, Wrocław 1994.
Category: Gazeta - wrzesień 2012