Trump, Ukraina i polscy rządzący – z szabelką i ręką w nocniku

Kurs Trumpa na zakończenie wojny z Rosją w Ukrainie wywołał popłoch wśród zachodnioeuropejskiej „klasy politycznej”. Imperialna buta Trumpa pokazała brutalnie miejsce w szeregu amerykańskich sojusznikom.
Najbardziej tragicznie dotyczy samej Ukrainy. Jej władze postawiły się w pozycji państwa klienckiego wobec Waszyngtonu z rolą aspiranta do przedmurza zachodniego imperializmu i są właśnie porzucane przez głównego patrona.
Spodziewane porozumienie będzie prawdopodobnie gorsze dla Ukrainy niż to, które było bliskie finalizacji, po negocjacjach w tureckim Stambule, kilka tygodni po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji w 2022 r. Wtedy zostało ono storpedowane przez zachodnich sojuszników. Dziś jesteśmy kilkaset tysięcy zabitych później i z „propozycją nie do odrzucenia” ze strony Waszyngtonu dostępu do ukraińskich surowców, czyli ekonomicznego splądrowania Ukrainy w celu odzyskania „zainwestowanych” pieniędzy.
Imperializm to element rywalizacji kapitalistycznej – Trump zaprezentował to w wersji bez maski.
Kryzys imperializmu zachodniego
Według Instytutu na rzecz Gospodarki Światowej w Kilonii państwa europejskie przeznaczyły od 22 stycznia 2022 r. do końca 2024 r. 132 mld euro na wsparcie wojenne Ukrainy, czyli więcej niż USA (114 mld euro). Trump nie uznał jednak za stosowne zaproszenie przywódców europejskich mocarstw do rozmów z Putinem.
Zachodnioeuropejscy panujący mogą być wściekli, ale w praktyce niewiele mogą zrobić. Działania Trumpa, ryzykowne i potencjalnie niszczące dla trwałości sieci gospodarczo-politycznych łączących amerykańskiego imperium z jego wasalami, można zrozumieć tylko na tle kryzysu amerykańskiej hegemonii i dość prymitywnej próby powstrzymania jej upadku.
Jednak kryzys w nawet większym stopniu dotyczy czołowych państw Europy Zachodniej, w tym Unii Europejskiej na czele z Niemcami i Francją. Stąd mamy do czynienia miotaniem się między ugłaskiwaniem Trumpa a próbą pokazania własnej samodzielności.
Mocarstwa europejskie nie są jednak w stanie zastąpić USA w Ukrainie, ani tym bardziej zerwać sojuszu z USA, będącego podstawą strategii rozwojowej ich kapitalizmu od końca II wojny światowej. Zarówno ich włączenie się w 2022 r. do polityki wojny zastępczej z Rosją, jak i obecne domaganie się miejsca przy podziale tortu w ramach „rozmów pokojowych”, były i są kosztownym cieniem polityki amerykańskiej. Przyszły niemiecki konserwatywny kanclerz Merz może po trumpowsku prężyć muskuły, mówiąc o wzmacnianiu Europy i jej niezależności do USA, ale przewodzić będzie państwu, które wkracza w trzeci rok gospodarczej recesji.
Pamiętajmy przy tym, że euroimperializm(y) nie są bardziej humanitarną alternatywą wobec USA czy Rosji. Nie tylko z powodu kolonialnej przeszłości i teraźniejszego uczestnictwa w amerykańskich wojnach. Uderzająca jest różnica w reakcji na rozmowy z Putinem o Ukrainie i na propozycję Trumpa masowej czystki etnicznej i wywózki 1,8 mln ludzi ze Strefy Gazy. Ta druga „odważna propozycja” (cytując szefa polskiego MSZ Sikorskiego) nie podważała bowiem „zachodniego sojuszu” amerykańsko-europejsko-izraelskiego.
Donaldów dwóch
Reakcja polskiej „sceny politycznej” na zwrot w USA jest lokalnym odbiciem chaosu na poziomie europejskim. Ugłaskiwanie Trumpa to nie tylko wiwatujący w Sejmie, po jego wyborczym sukcesie, politycy PiS i Konfederacji w czapeczkach z hasłem o czynieniu Ameryki ponownie wielkiej. To także Tusk pozujący na lokalną wersję „twardego szeryfa”, idący w ślady Trumpa na wielu polach: ataków na imigrantów, militaryzacji, czy retoryki „wielkiej Europy”, o której mówił swoim wystąpieniu w Parlamencie Europejskim.
Tusk znalazł nawet swoją wersję Elona Muska, najbogatszego oligarchy na świecie mającego u Trumpa „racjonalizować wydatki” rządowe. Ta lokalna wersja to szef InPostu Rafał Brzoska, który u Tuska ma się zajmować przygotowaniem projektów zdejmujących (słowami Brzoski) „kajdany regulacji”, które „ograniczają konkurencyjność polskiej gospodarki”.
Podobnie, jak inni „centrowi” politycy europejscy Tusk nie miał więc problemu z trumpowskim rasizmem, militaryzmem czy otwartym wyrażaniem interesów wielkiego kapitału. Problem pojawił się dopiero wraz z planami wygaszenia wojny w Ukrainie.
Domek z kart
Przez trzydzieści lat strategia polskiej klasy rządzącej, niezależnie od koloru rządów, polegała na budowaniu własnej pozycji imperialisty regionalnego w oparciu o bycie państwem klienckim Stanów Zjednoczonych. Uczestnictwo w amerykańskich wojnach i ściąganie jak największej masy amerykańskiej infra- struktury militarnej do Polski miało umacniać tutejszych panujących w przetargach z potężniejszymi państwami Europy Zachodniej, budować pozycję „lidera regionalnego” wśród dawnych europejskich satelitów ZSRR, ale i umożliwiać konkurencję o wpływy z Rosją w części republik poradzieckich.
Imperializm rosyjski i zachodni zderzają się w takich państwach, jak Białoruś, Mołdawia, Gruzja i oczywiście Ukraina. Polska pełni tu rolę „wschodniej flanki Zachodu” – z dużymi własnymi ambicjami, opartymi jednak głównie o siłę sojusznika zza oceanu.
Zmiana taktyki działań Waszyngtonu oznacza ryzyko, że ta strategia żebraczego podimperializmu rozleci się, jak domek z kart. Tusk w alarmistycznym tonie skierował się więc ku europejskim sojusznikom z wezwaniem do działania.
„Wymuszona kapitulacja Ukrainy oznaczałaby kapitulację całej wspólnoty Zachodu. Ze wszystkimi konsekwencjami tego faktu. I niech nikt nie udaje, że tego nie widzi” – napisał 19 lutego, przy okazji po raz kolejny pozbawiając złudzeń co do charakteru tej wojny postrzeganej jako konflikt Zachodu z Rosją.
Jednak poza apelem o umacnianie granic z Rosją i zwiększanie wydatków na zbrojenia – rodzaj „odruchu Pawłowa” europejskich klas panujących – konkretem Tuska jest tylko przeznaczenie na wojnę w Ukrainie zamrożonych rosyjskich aktywów w Europie. Europejscy liderzy są jednak ostrożni w tej sprawie z powodu wiarygodności ich państw jako przyszłego miejsca lokowania aktywów i możliwych konfiskat aktywów europejskich firm w Rosji.
Wojna o krzesło
Ostatecznie frakcja liberalno-europejska polskiej polityki ma jeszcze mniej atutów niż jej zachodni odpowiednicy. I przede wszystkim robić będzie wszystko, by władze w Waszyngtonie swojego wasala nie porzuciły. Chce kontynuacji wojny z Rosją, ale wymachiwanie szabelką i deklaracje „wspierania Ukrainy” mogą ostatecznie być tylko elementem wojny o krzesło – o uczestnictwo w negocjacjach u boku Waszyngtonu.
Nieprzypadkowo po spotkaniu szefa polskiego MSZ z jego amerykańskim odpowiednikiem 22 lutego ministerstwo donosiło, że obaj rozmówcy „podkreślili wagę sojuszu polsko-amerykańskiego wskazując na perspektywy jego dalszego rozwoju”, jak i poruszyli temat „relacji transatlantyckich i współpracy dwustronnej – szczególnie w obszarze wojskowym oraz energetycznym”. Innymi słowy Polska będzie kupować amerykański gaz i broń oraz budować elektrownie atomowe z pomocą amerykańskich firm, aby Trumpowi nie przyszło do głowy zabranie stąd amerykańskich żołnierzy.
PiS w uniżeniu przed Trumpem
Prawdziwy kabaretem jest natomiast postawa polityków PiS, tradycyjnych „jastrzębi” wojny z Rosją. Jastrzębie pazurki gdzieś jednak zniknęły i teraz mamy tylko małe papugi Trumpa. Były premier Morawiecki 20 lutego na amerykańskiej konferencji CPAC, grupującej trumpistów i jeszcze skrajniejszą prawicę z całego świata, atakował więc Unię Europejską m. in. za „nielegalnych imigrantów”, brak deregulacji, brak zbrojeń, „i „ideologię woke” (modne pojęcie wśród prawicy, wyrażające lęk przez walką z dyskryminacją).
Nie zapomniał też o lokalnych snach o potędze, rzucając: „Jest też tzw. Międzymorze, idea Intermarium, czyli obszaru położonego pomiędzy Morzem Czarnym a Morzem Bałtyckim. Polska chce być liderem tego obszaru i najsilniejszym sojusznikiem Stanów Zjednoczonych w Europie – potrzebujemy Was, ale Wy też potrzebujecie nas”. Trudno jednak nie widzieć tu lęku, że USA może „nas” potrzebować mniej, niezależnie od stopnia uniżenia.
Na tej samej konferencji spotkał się z Trumpem prezydent Duda – czekając w korytarzu dłużej niż trwało samo spotkanie. Na wszelki wypadek dzień wcześniej (21 lutego) Duda pochwalił się rozmową z prezydentem Ukrainy, mówiąc, że „zasugerował prezydentowi Zełenskiemu, aby pozostał oddany kursowi spokojnej i konstruktywnej współpracy z prezydentem USA Donaldem Trumpem”. I dodając: „Nie mam wątpliwości, że prezydent Trump kieruje się głębokim poczuciem odpowiedzialności za globalną stabilność i pokój”. To ten sam Duda, który niecały miesiąc wcześniej mówił, że trzeba doprowadzić Rosję do takiego stanu, by Putin musiał „prosić o to, by usiąść do stołu negocjacji”.
PiS oficjalnie trwa więc w chórze uwielbienia Trumpa, ewentualne lęki związane z jego rozmowami z Putinem przeżywając w zaciszu gabinetów.
Lewica pracownicza przeciw militaryzmowi
Zasadniczy wniosek z całej sprawy jest taki, że nie można opierać się na żadnych mocarstwach imperialistycznych, zarówno w ich wojnach, jak i w ich dyplomacji. Liberalni imperialiści i trumpiści – w Polsce i gdzie indziej – to tylko różne twarze partii wojny.
Gdy oficjalna „lewica” rządowa i pozarządowi socjaldemokraci z Razem są tej sprawie cieniem Tuska, trzeba budować lewicę pracowniczą, która sprzeciwia się wojnie i militaryzmowi. W dzisiejszej Polsce konkretnie oznacza to sprzeciw wobec wysyłania broni i żołnierzy na wojnę w Ukrainie, jak i wydawania miliardów na zbrojenia. Oznacza także solidarność z ruchami antywojennymi w Rosji, Ukrainie i państwach zachodnich.
Filip Ilkowski
Category: Gazeta - marzec 2025