Wojna w Ukrainie: zabójcze kleszcze imperializmów
W 1000 dniu wojny rosyjsko-ukraińskiej, 19 listopada, strona ukraińska poinformowała o pierwszym użyciu amerykańskich pocisków ATACMS w atakach na terytorium Rosji w granicach sprzed 2014 r.
Kilka dni wcześniej zgodę na to miał wyrazić amerykański prezydent Biden. Wkrótce na terytorium Rosji odpalono także podobnie działające brytyjskie pociski Storm Shadow.
Już wcześniej Ukraina atakowała m.in. rosyjskie rafinerie i składy paliw, a nawet próbowała zaatakować Kreml. Tym razem jednak chodzi o broń, która może być używana tylko przy zaangażowaniu sił amerykańskich/natowskich w naprowadzanie sate- litarne i prawdopodobnie w nadzorowanie ataków na wielu etapach. Czyli to analogiczna sytuacja do tej, gdyby, powiedzmy, na Kubie rosyjscy żołnierze pomagali żołnierzom kubańskim w ten sposób, że przy pomocy rosyjskich satelitów monitorowali rosyjskie rakiety, naprowadzając je na cele w Stanach Zjednoczonych.
W tym samym dniu Putin podpisał zmianę doktryny nuklearnej Rosji na taką, według której atak państwa nieposiadającego broni atomowej wspieranego przez państwo taką broń posiadające może uzasadniać jej użycie przez Rosję.
Dwa dni później, 21 listopada, Rosja zaatakowała ukraiński obiekt wojskowy w Dnipro nowym hipersonicznym pociskiem balistycznym średniego zasięgu „Oresznik”, zdolnym do przenoszenia broni atomowej. W wystąpieniu telewizyjnym Putin stwierdził, że zezwolenie na ataki zaawansowaną bronią zachodnią w głąb Rosji oznacza, że „od tego momentu konflikt regionalny na Ukrainie, wcześniej sprowokowany przez Zachód, nabrał elementów globalnego charakteru”.
Wcześniej Putin sugerował, że Rosja może w takim przypadku przekazać analogiczną broń przeciwnikom USA, którzy mogliby np. razić amerykańskie bazy wojskowe.
Jeśli zginą żołnierze północnokoreańscy, których w zaatakowanym ATACMS-ami rosyjskim obwodzie kurskim ma być kilkanaście tysięcy, jedną z opcji może okazać się przekazanie zaawansowanych rodzajów broni przez Rosję swojemu koreańskiemu sojusznikowi. Opcji odwetu jest jednak dużo więcej.
Narastający koszmar wojny
Tak czy inaczej mamy do czynienia z oczywistą eskalacją w bardzo niebezpiecznym kierunku.
Dzień po użyciu ATACMS-ów, 20 listopada, Biden wyraził zgodę na przekazywanie Ukrainie min przeciwpiechotnych. 164 państwa (w tym Polska i Ukraina) ratyfikowały międzynarodowy traktat zakazujący ich używania ze względu na zagrożenie, jakie ten rodzaj min stanowi dla ludności cywilnej.
Wspomnijmy przy tym, że do Ukrainy już od ponad roku USA i zachodni sojusznicy dostarczają innych rodzajów broni bezpośrednio zagrażających cywilom: pocisków kasetowych (działających w tym kontekście podobnie do min przeciwpiechotnych) i pocisków zawierających radio- aktywny zubożony uran. Zarówno min przeciwpiechotnych, jak i broni kasetowej używa też strona rosyjska.
W tym samym dniu Biden zwrócił się do amerykańskiego parlamentu o umorzenie ok. 4,65 mld dolarów ukraińskiego długu.
Natomiast tydzień później, 27 listopada, o zatwierdzenie dodatkowych 24 mld dolarów na militarne wsparcie Ukrainy. Przy okazji to wsparcie amerykańskiego sektora zbrojeniowego. 16 mld służyć ma uzupełnieniu zapasów broni przekazanej Ukrainie, a 8 mld umowom z firmami zbrojeniowymi mającymi wyprodukować broń na ukraińskie potrzeby.
Za eskalację wojny najwyższą cenę płacą mieszkańcy i mieszkanki Ukrainy w postaci nasilenia rosyjskich ataków na ukraińskie obiekty energetyczne.
Dodajmy, że ataków, które w kontekście znaczenia energetyki atomowej w Ukrainie grożą katastrofą o jeszcze większym rozmiarze. „Infrastruktura energetyczna kraju jest ekstremalnie narażona, co ma bezpośredni wpływ na bezpieczeństwo nuklearne” – jak powiedział 17 listopada dyrektor generalny Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej Rafael Grossi, wskazując na współzależność elektrowni atomowych z zewnętrzną siecią energetyczną m.in. w kontekście chłodzenia reaktorów.
Największym koszmarem wojna jest jednak dla ludzi zamieszkujących Donbas – po obu stronach frontu – który stał się terenem zniszczonych i wyludnionych miejscowości, dewastacji przyrody, rywalizujących nacjonalizmów i powszechnej śmierci. Teoretycznie to o nich toczy się wojna, choć nikt ich o zdanie nie pytał.
Mięso armatnie dla imperialnych interesów
Wcześniej Biden odmawiał zgody na używanie ATACMS-ów na terenie Rosji, obawiając się eskalacji wojny i coraz bardziej bezpośredniego zaangażowania w nią USA i NATO. Skąd więc decyzja o przekroczeniu kolejnej „czerwonej linii”?
Przyczyny są dwie: coraz trudniejsza sytuacja wojsk ukraińskich na liczącym ponad tysiąc kilometrów froncie i triumf Trumpa, który obiecywał w amerykańskich wyborach prezydenckich zakończenie wojny w Ukrainie „w 24 godziny”. To wszystko w kontekście ogromnych „inwestycji” USA i sojuszników w tę wojnę.
W okresie od 24 stycznia 2022 r. do 31 sierpnia 2024 r. na wsparcie Ukrainy przeznaczono 238,37 mld dolarów, a zobowiązania opiewały na kolejne 341,39 mld dolarów (według danych Instytutu na rzecz Gospodarki Światowej w Kilonii).
Aby zobrazować skalę zależności państwa ukraińskiego od zachodniego wsparcia dodajmy, że całość wydatków budżetowych Ukrainy w 2024 r. zaplanowano na równowartość 81,3 mld dolarów (przy 21% deficytu budżetowego), a PKB Ukrainy to ok. 184-188 mld dolarów.
Biden chce uniknąć sytuacji z Afganistanu, gdzie po blisko 20 latach finansowania wojny USA zostały z niczym.
Sytuacja jest o tyle inna, że w Ukrainie bezpośrednio nie walczą amerykańscy żołnierze. Ukraińska krew jest politycznie dużo tańsza. Stąd naciski na dalsze prowadzenie wojny, nie tylko poprzez przekazywanie broni i pieniędzy.
„Ukraina bardziej potrzebuje mobilizacji do wojska niż nowej broni. Ukraina otrzymała już dużą ilość różnych amerykańskich broni, ale nadal znajduje się w trudnej sytuacji na polu bitwy. Powodem tego są kwestie mobilizacji”, stwierdził 19 listopada jeden z kluczowych członków administracji Bidena, doradca ds. bezpieczeństwa narodowego USA
Jake Sullivan. 28 listopada amerykańska agencja Associated Press doniosła, że członkowie administracji Bidena naciskają Ukrainę na obniżenie wieku poboru do wojska do 18 lat. W tym roku obniżono go z 27 do 25 lat.
Jednak państwo ukraińskie już teraz wyłapuje na ulicach młodych mężczyzn, którzy nie chcą być mięsem armatnim wysyłanym na front.
Sondaż Gallupa przeprowadzony w Ukrainie (nieobejmujący terytorium pod kontrolą Rosji) w sierpniu i październiku 2024 r. wskazuje, że 52% badanych opowiada się za przystąpieniem do rozmów pokojowych, a tylko 38% za „wojną do zwycięstwa”. W listopadowym sondażu ukraińskiego Centrum Monitoring Społecznego te proporcje wynoszą 64% do 31%.
Trump nie oznacza pokoju
W tym wszystkim tylko kryzysem liberalnego imperializmu i bankructwem dużej części lewicy, która stała się jego cieniem, można tłumaczyć jakiekolwiek nadzieje na pokój lokowane w nacjonalistycznym miliar- derze-militaryście.
Raczej niewielu sądzi, że świat z Trumpem, chcącym „uczynić Amerykę znowu wielką”, będzie bardziej pokojowy. Dużo więcej ma jednak nadzieję na koniec wojny w Ukrainie.
W przypadku Bidena i Trumpa mamy do czynienia z różnymi frakcjami partii wojny, różniącymi się tylko taktyką dotyczącą sposobu jej wykorzystywania dla celów „wielkości” USA.
Nawet jeśli Trump będzie gotów do wycofania się z wojny w Ukrainie szybciej niż byłby Biden, to tylko po to, by skoncentrować się na innych „frontach” walki o amerykańską hegemonię: Azji Zachodniej i Chinach. Jednak także w stosunku do wojny w Ukrainie różnica między Bidenem a Trumpem nie jest tak duża, jak mogłoby się wydawać.
Nawet w przypadku porażki wyborczej Trumpa nowa administracja amerykańska dążyłaby do jakiejś formy negocjowanego zakończenia wojny – co wynika zarówno z sytuacji na froncie, jak i ponoszonych kosztów.
Nie przypadkiem w liberalnym The New York Times można było 17 listopada przeczytać tekst pt. „Trump może przyspieszyć to, co nieuchronne w Ukrainie”.
Pamiętajmy także, że to Biden dokonał wymuszonej rejterady z Afganistanu, a Trump oskarżał go o „upokorzenie w Afganistanie”, które „zapoczątkowało upadek amerykańskiej wiarygodności i szacunku na całym świecie”.
Turbomilitaryzacja
Sukces Trumpa na razie spowodował zapowiedź dalszego wzrostu wydatków militarnych wśród jego europejskich podwładnych. Tak na wszelki wypadek, znając narzekania, że wydają na ten cel za mało.
Szef NATO Mark Rutte szybko uznał, że Trump „ma rację” w tej sprawie. Pośpieszył też z zapewnieniem, że „dzięki NATO Stany Zjednoczone mają 31 przyjaciół i sojuszników, którzy mogą pomóc w realizacji interesów USA i amerykańskiej potęgi oraz wzmocnić bezpieczeństwo Amerykanów”.
Oczywiście polscy rządzący, znani z rekordowych wydatków zbrojeniowych na własnym podwórku, znaleźli się w pierwszym szeregu zwolenników turbomilitaryzacji w Europie.
Pierwszą reakcją szefa polskiego MSZ Sikorskiego na wynik wyborczy w USA było ogłoszenie, że „Europa musi pilnie wziąć większą odpowiedzialność za swoje bezpieczeństwo”, wyjaśniając, że chodzi o wydatki na zbrojenia i „politykę migracyjną”.
Przy czym to Polska ma być „liderem procesu zwiększania odporności UE”. Trzy dni później, 9 listopada, Donald Tusk stwierdził, że „cała Europa musi zacząć się zbroić”.
Rząd RP nie traci czasu i namawia rządy państw Unii Europejskiej do emisji wspólnych, unijnych obligacji dla finansowania zakupów uzbrojenia.
Gdzie szukać nadziei?
Niezmiennie nadzieja zawsze leży, cytując Orwella, w „prolach”. W buncie pracowników, w tym tych zmuszonych do włożenia munduru w ramach „mogilizacji”.
Dziś nadzieja na tworzenie podstaw takiego buntu leży w rosnącej niepopularności wojny i trudności w jej prowadzeniu zarówno z przyczyn ekonomicznych, jak i – przede wszystkim – problemów z dostarczaniem mięsa armatniego.
Problemy te dotyczą nie tylko Ukrainy. Z przeprowadzonych w czerwcu badań opinii autorstwa rosyjskiej pracowni Centrum Lewada wynika, że 58% społeczeństwa rosyjskiego opowiada się za przystąpieniem do rozmów pokojowych, a 37% za kontynuacją działań wojennych.
Co wymowne, poparcie dla rozmów pokojowych było wyższe w grupie kobiet (64%), ludzi młodych, 18-24 lata (66%) i tych, którym ledwo starcza na jedzenie (64%). Najmniejsze zaś wśród bogatych mężczyzn z Moskwy – czyli tych, którzy są ostatnimi kandydatami do znalezienia się w okopach.
W Rosji nie ma jeszcze łapanek młodych mężczyzn na front, które są codziennością w Ukrainie.
Jednak fakt, że Putin stara się przyciągnąć do armii wysokim żołdem (w przeliczeniu ok. 16 tys. zł miesięcznie, czyli ok. trzykrotność średnich zarobków), a od grudnia 2024 r. także umorzeniem długów (w przeliczeniu do wartości ok. 400 tys. zł), że w amerykańskim stylu kusi imigrantów uzyskaniem obywatelstwa w zamian za służbę w wojsku i posiłkuje się żołnierzami z Korei wynika z lęku przed wprowadzeniem powszechnej mobilizacji i wskazuje na brak wojennego entuzjazmu.
Naszym zadaniem zaś, jako osób znajdujących się po tej stronie nowej „żelaznej kurtyny”, jest budowanie aktywnego sprzeciwu wobec polskiej (i natowskiej) turbomilitaryzacji oraz wojennego zaangażowania.
Filip Ilkowski
Category: Gazeta - grudzień 2024