Solidarność z dekownikami – przeciw wojnie
Siły rosyjskie i białoruskie organizują ćwiczenia symulujące wykorzystanie taktycznej broni atomowej. Prezydent Ukrainy wzywa państwa NATO, by zestrzeliwały rosyjskie rakiety nad Ukrainą.
Ministerstwo obrony Rosji publikuje propozycję rewizji granic wód terytorialnych na Bałtyku, po czym projekt ten znika z bazy aktów prawnych. Niemiecki tygodnik Der Spiegel, powołując się na wypowiedzi parlamentarzystów państw bałtyckich pisze, że Polska i państwa bałtyckie są przygotowane do wysłania żołnierzy do Ukrainy w przypadku dokonania przez Rosjan strategicznego przełomu na froncie.
Sekretarz Generalny NATO mówi, że „wykorzystanie przez Ukrainę zachodniej broni przeciwko celom w Rosji nie uczyni NATO stroną konfliktu”. W tej opinii wspierają go władze Brytanii, Szwecji, Finlandii, jak i prezydent Francji, który od trzech miesięcy mówi o możliwości wysłania do Ukrainy żołnierzy. Oczywiście wspiera go też „jastrzębia” część natowskiej wschodniej flanki, z Polską na czele.
The New York Times donosi, że władze ukraińskie zwróciły się do Stanów Zjednoczonych i innych krajów NATO o pomoc w przeszkoleniu 150 000 żołnierzy bliżej linii frontu. Głównodowodzący ukraińskich sił zbrojnych ogłasza, żefrancuscy żołnierze będą prowadzili szkolenia wojskowe na terytorium Ukrainy. A to wszystko w czasie dwóch tygodni.
A raczej nie wszystko, bo w tym czasie ma też miejsce „szczyt amunicyjny” w czeskiej Pradze poświęcony inicjatywie zakupów amunicji artyleryjskiej dla Ukrainy. Zdaniem obecnego tam polskiego prezydenta: „Musimy zrobić wszystko, żeby pomóc Ukrainie powstrzymać rosyjską agresję. Potencjalna porażka stworzyłaby strategiczne zagrożenie dla całej architektury bezpieczeństwa euroatlantyckiego”. Jeśli ktoś miał jeszcze wątpliwości co do tego, czy NATO świadomie nie postawiło się w tej wojnie jako „strona konfliktu” i wiele w nią zainwestowało…
Gdy mimo ogromnej daniny krwi przebieg wojny nie idzie po ich myśli, władcy zachodnich mocarstw robią wszystko, by jej nie przegrać. A kurs na eskalację jest o tyle prostszy, że tę daninę krwi świadczą inni.
Gdy szef polskiego MSZ Radosław Sikorski stwierdził 24 maja, że „to absurd mówić, że jesteśmy zmęczeni tą wojną” i możemy przetrwać znacznie dłużej, gdyż gospodarka Rosji jest wielokrotnie mniejsza niż gospodarki państw zachodnich, to przez „my” z pewnością nie rozumiał Ukraińców wysyłanych na rzeź do okopów. W zderzeniu imperializmów rosyjskiego i zachodniego Ukraińcom przypadła rola mięsa armatniego „wolnego świata”.
Wspomnijmy jeszcze wywiad, którego dzień później Sikorski udzielił brytyjskiemu The Guardian. Mówił w nim nie tylko o potrzebie remilitaryzacji Europy i nauce, jak grać w ”grę eskalacyjną„ z Rosją, ale i o tym, że „Amerykanie powiedzieli Rosjanom, że jeśli zdetonują bombę nuklearną, nawet jeśli nikogo to nie zabije, uderzymy bronią konwencjonalną we wszystkie wasze cele [pozycje] w Ukrainie i zniszczymy je wszystkie.” Nietrudno zrozumieć, że na tym „zniszczeniu” wojna by się nie skończyła. Innymi słowy Sikorski roztaczał perspektywę światowej wojny nuklearnej nie gorzej od byłego prezydenta Rosji Dmitrija Miedwiediewa.
Oficjalna „solidarność
z Ukrainą” przeciw Ukraińcom
Jednak nawet bardziej niż bombastyczna retoryka Sikorskiego niepokoi konkret dotyczący przebywających w Polsce Ukraińców zdolnych do służby wojskowej. 18 maja w Ukrainie weszła w życie nowa ustawa mobilizacyjna, zasadniczo mająca na celu zwiększenie skuteczności wyłapywania poborowych i wysyłania ich na front.
Wcześniej szef polskiego MON Kosiniak-Kamysz mówił o wsparciu władz ukraińskich w tym względzie. Jak na prawdziwego Europejczyka przystało, opowiadał się przy tym za rozwiązaniami „na poziomie europejskim”. Wiceszef MSZ Andrzej Szejna (z „Lewicy”, a jakże!) zapowiadał z kolei, że „na pewno nie będziemy chronić dekowników”.
Sikorski też nie chce dekowników – na pewno nie tych, którzy mają walczyć z Rosją. Jak oświadczył: „Ukraina musi nam powiedzieć, co chce, abyśmy zrobili z jej obywatelami. Z pewnością nie wierzę, że istnieje prawo człowieka do wypłaty świadczeń socjalnych za unikanie poboru do wojska. Ci, którzy walczą na froncie, również mają prawa człowieka”.
Z relacji w The Guardian wynika, że szef MSZ dodał, iż „każdy program ograniczający świadczenia musi mieć zasięg ogólnoeuropejski, w przeciwnym razie osoby unikające poboru zaczną robić turystykę benefitową (benefit shopping) po całej Europie ”.
To że jakiś bogaty bufon mówi o zasiłkach dla migrantów, z których większość ciężko pracuje za marne pieniądze, nie jest niczym nowym. Jednak prawicowe klisze, którymi posługuje się Sikorski, rządzący rzadko stosowali przeciw migrantom z Ukrainy. Bo jest przecież oficjalna „solidarność z Ukrainą” – czyli w rzeczywistości solidarność z obecną prozachodnią władzą tego państwa. Teraz jednak bogaty bufon w rządzie chce pomóc w zapędzaniu Ukraińców na front, więc stali się nagle złymi imigrantami na zasiłkach.
Obok tej oficjalnej jest jednak także prawdziwa solidarność – międzynarodowa solidarność pracownicza z tymi, którzy nie chcą ginąć za bogatych bufonów w ich wojnach.
Filip Ilkowski
Category: Gazeta - czerwiec 2024