Ustawa Gowina, czyli uniwersytet jako firma
Nowa ?Konstytucja dla Nauki?, zwana potocznie ?ustawą Gowina?, jest już na drodze do uchwalenia. Zamiarem wicepremiera i szefa Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego Jarosława Gowina jest to, aby jej zasadnicza część weszła w życie od nowego roku akademickiego, już w październiku 2018 r.
Gdy wszystko wydawało się iść utartym szlakiem, nagle, na początku czerwca, wybuchły w tej sprawie protesty. Pracownicy (w tym związkowcy ze Związku Nauczycielstwa Polskiego i ?Solidarności?) i studenci demonstrowali w tej sprawie w Białymstoku.
Wkrótce później grupa studentów, doktorantów i pracowników naukowych przystąpiła do okupacji części Pałacu Kazimierzowskiego, gdzie mieści się m. in. siedziba władz rektorskich, na Uniwersytecie Warszawskim. Na budynku pojawiły się hasła: ?Żądamy demokratycznych uniwersytetów? i ?Gowin precz!?.
Ustawa ta to duży kawał legislacji, który, jeśli wejdzie w życie, głęboko przeora dotychczasowe struktury akademickie.
Oczywiście trudno idealizować dzisiejszy świat uniwersytecki. I oczywiście w tak dużej ustawie można znaleźć pewne elementy pozytywne. Jednak bynajmniej nie uwalnia ona szkolnictwa wyższego i nauki od jej głównych problemów, związanych zarówno ze specyficznym ?feudalizmem?, jak i chronicznym niedofinansowaniem.
Natomiast fragmenty korzystnych rozwiązań giną tam w całościowej wizji neoliberalno-menadżerskiej. Niezmienna konserwatywna hierarchiczność i natrętna retoryka patriotyczna idą w parze ze wszelkimi iluzjami ?efektywnej produkcji? wiedzy na wzór korporacyjny. Należy podkreślić, że generalnie Gowin podąża tu utartym szlakiem wytyczonym za rządów PO-PSL przez ministrę Barbarę Kurdycką.
Ustawa zakłada m. in. powstanie ?rad uczelni?, czyli ciał na wzór rad nadzorczych w przedsiębiorstwach. Ciała te wybierane mają być przez senaty uczelni, ale składać się w większości z członków z zewnątrz.
Choć członkowie administracji rządowej i samorządowej nie będą mogli w nich zasiadać, otwiera to drogę dla partyjnych nominatów i nacisków politycznych. Co więcej, cała ustawa przesiąknięta jest duchem współpracy z ?otoczeniem społeczno-gospodarczym?, inaczej mówiąc ? z magnatami biznesu.
W radach uczelni wręcz wskazane będzie uczestnictwo partnerów biznesowych, z niewykluczonymi układami między lokalnym przedsiębiorcą, politykiem rządzącej w danym regionie partii, a na okrasę nawet biskupem.
Ustawa jednocześnie znacznie wzmacnia pozycję rektorów ? widzianych jako rodzaj menadżerów ? ograniczając jednocześnie znaczenie instytucji kolegialnych w ramach uczelni.
Wprowadzenie zwiększonego różnicowania finansowania uczelni oznacza ryzyko degradacji mniejszych ośrodków akademickich. To właśnie tych ośrodków głównie dotyczyć też będzie jeden z najbardziej kuriozalnych przepisów ustawy: możliwość powstawania i zamykania kierunków studiów w zależności od lokalnych i regionalnych ?potrzeb społeczno-gospodarczych?.
Zasadniczo nauka i szkolnictwo wyższe mają być w jeszcze większym stopniu niż dziś pochodną interesów wyznaczanych przez państwo i biznes.
Oczywiście szkolnictwo wyższe dotknie też ?dezubekizacja?, będąca prawdopodobnie rodzajem prezentu dla PiS ze strony Gowina wpisując się w znaną pisowską wizję wielkiej zamiany elit (na własne) i mająca uciszyć głosy niezadowolenia wewnątrz partii rządzącej.
Jednak fakt istnienia podziałów w obozie władzy jest atutem dla protestujących. Nacisk w postaci protestów na uczelniach może spowodować, że błogosławieństwo, które Gowinowi w kontekście ustawy udzielił Jarosław Kaczyński, może okazać się kruche.
Ostatecznie jednak pojawienie się większych pęknięć zależy od siły oddolnych protestów. Czyli ? protestujmy!
Filip Ilkowski
Category: Gazeta - czerwiec 2018