NATO, militaryzm i szaleństwa Macierewicza

| 1 maja 2016
22.04.16 Warszawa. Macierewicz obserwuje szkolenie kadetów.

22.04.16 Warszawa. Macierewicz obserwuje szkolenie kadetów.

Trudno nie zauważyć, że zbliża się szczyt NATO w Warszawie. Wystarczy obejrzeć powtarzamy kilka razy dziennie w TVP filmik propagandowy na ten temat przygotowany przez Ministerstwo Obrony Narodowej. Szef MON Antoni Macierewicz pojawia się w nim częściej niż prezydent i premier RP – zapewne w nadziei, że poza ?męża stanu? pozwoli mu przekreślić zasłużony wizerunek nieprzewidywanego szaleńca.

Lipcowy szczyt NATO odbędzie się w momencie wzrostu rywalizacji między imperializmami w Europie Środkowo-Wschodniej. W kwietniu byliśmy świadkami dwóch ?incydentów? z udziałem rosyjskich samolotów przelatujących obok amerykańskich okrętów na Morzu Bałtyckim. Bez wątpienia imperializm rosyjski, jego próba zaznaczenia własnej ?strefy wpływów? i powrotu do roli mocarstwa światowego – zresztą w obu przypadkach z marnym skutkiem – jest realny.

Jednak imperializm amerykański, biorąc pod uwagę potencjalną i realizowaną potęgę militarną, jest realny dużo bardziej. Nietrudno też dostrzec, że ostatnie ?incydenty? miały miejsce z udziałem floty USA na Bałtyku, a nie okrętów wojennych Rosji u wybrzeży Florydy, co dobrze obrazuje pozycję obu państw w imperialistycznej hierarchii.

Żadna rosyjska wojna jeszcze długo nie przebije w skali zaangażowania i ofiar amerykańskiej wojny w Iraku (z polskim udziałem). Przy tym część wojen z wiodącą rolą USA ma miejsce pod oficjalnym parasolem NATO. Tak było z wojnami w Jugosławii, Libii i Afganistanie – na tę ostatnią Polska przez 13 lat wysłała tysiące żołnierzy. Dziś Sojusz jako całość oficjalnie zaangażowany w zwalczanie przepływu uchodźców, za których istnienie jest w dużej mierze odpowiedzialny. Turcja – członek NATO – pełni dziś rolę policjanta Unii Europejskiej, sama prowadząc brutalną wojnę przeciw Kurdom.

Wyścig zbrojeń w Europie Wschodniej

Nie jest niczym nowym, że każde z mocarstw propagandowo twierdzi, że tylko się broni. Dziś USA i całe NATO twierdzą, że bronią się przed Rosją (wydającą 7 razy mniej na zbrojenia niż same tylko USA), a Rosja, że przeznacza 4% PKB na militaria i wspiera separatystów na Ukrainie, bo broni się przed NATO.

Skutkiem tego wyścig zbrojeń i narastanie napięć w Europie Środkowo-Wschodniej. Ostatnim tego wyrazem były słowa dowódcy sił NATO w Europie gen. Philip Breedlove?a, który powiedział 1 kwietnia w stolicy Łotwy, Rydze, że ?jeśli musimy, jesteśmy przygotowani do walki?, dodając, iż ?nasze cele przechodzą od pomocy do odstraszania, włączając w to środki, które znacznie poprawią naszą ogólną gotowość?.

Te środki m. in. to plany rozmieszczenia uzbrojonej brygady, w liczbie 4,2 tys. żołnierzy, na ?wschodniej flance? NATO. Nie trzeba dodawać, że plany entuzjastycznie powitane przez polskich rządzących, którzy mają nadzieję ściągnięcie jak największej jej części na własne terytorium.

Wspieranie jednego imperializmu przeciw drugiemu nie służy jednak nikomu poza rządzącymi realizującymi mocarstwowe interesy. Dotyczy to także mini-imperializmów, w stylu ambicji polskich władz do ?kierowniczej roli? w regionie, w tym niesienia kaganka światłego Zachodu wschodnim sąsiadom. Dlatego lokalizacja w Polsce baz Sojuszu, z możliwie największym udziałem żołnierzy USA, jest celem kolejnych polskich rządów upatrujących w ich istnieniu możliwości m. in. prowadzenia bardziej konfrontacyjnej polityki na Wschodzie.

Rosyjski straszak, absurdalne porównywanie w tym kontekście Polski do Ukrainy, doskonale służy przekonywaniu społeczeństwa zarówno co do baz USA, jak i własnych zbrojeń. Na podobnej zasadzie, jak w czasach PRL silną armię i bazy rosyjskie uzasadniał straszak niemiecki.

Ostatecznie jednak wyścig zbrojeń dla pracowników i ludzi niezamożnych oznacza rosnące rachunki i ryzyko stania się w przyszłości mięsem armatnim. W polskim przypadku dodatkowe przyspawanie w postaci amerykańskich baz to przede wszystkim większe prawdopodobieństwo uczestnictwa w kolejnych amerykańskich wojnach.

Polska militaryzacja

Władze polskie nie tylko dążą do budowy w kraju natowskich baz, ale rozwijają własne plany zbrojeniowe. Nie jest zaskoczeniem, że ?dobra zmiana? PiS-u nie przyniosła zmiany kierunku militaryzacji wyznaczonego przez poprzedników.

Plan ogromnych zakupów dla wojska pod hasłem ?militaryzacji technicznej sił zbrojnych? rząd PO-PSL przyjął już w grudniu 2012 r., za premierostwa Donalda Tuska.  We wrześniu 2013 r. skonkretyzował go na sumę 131,4 mld zł do 2022 r.

Rząd Ewy Kopacz dorzucił do tego podniesienie minimalnych wydatków budżetowych na ?obronność? do 2% PKB, które weszło w życie w lipcu 2015 r. oznaczając dodatkowe 800 mln zł dla wojska w 2016 r.

Tuż przed wyborami ówczesne Ministerstwo Obrony Narodowej zdołało jeszcze opracować projekt ?Gwardii Krajowej?, czy tworzonych docelowo w każdej gminie jednostek ochotniczych (składających się m. in. ze strażaków, celników i myśliwych) mających być, w liczbie 300 tys., uzupełnieniem armii zawodowej.

Rząd PiS te plany kontynuuje i twórczo rozwija, zgodnie z własną narodowo-katolicką nutą. A zważywszy na postać Macierewicza można powiedzieć, że z nutą szaleństwa. Osoba ta gwarantowała nie tylko kontynuację kierunku militarnej rozbudowy i ściągania do Polski możliwie największej liczby żołnierzy USA, ale też elementy groteskowego spektaklu w rozliczaniu poprzedników czy dochodzenia ?prawdy o Smoleńsku?.

Jednak to nie wygłupy Macierewicza są tu najważniejsze. Militaryzacja Polski jest częścią strategii gospodarczej obecnego rządu. Symbolem tego była obecność premier Beaty Szydło przy podpisywaniu umowy ratującej zakłady Autosan w Sanoku? poprzez ich sprzedaż Polskiej Grupie Zbrojeniowej.

Oczywiście zrozumiałe jest, że pracownicy fabryki cieszą się z utrzymanych miejsc pracy. Jednak oznacza to nie tylko społeczne marnotrawstwo, ale marnotrawstwo dosłownie śmiertelnie groźne oznaczające także relacje z rozmaitymi reżimami. PGZ dopiero co podpisała kontrakt na dostawy broni do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Tak czy inaczej hasło ?armaty zamiast masła? w dzisiejszej wersji oznacza ?pojazdy opancerzone zamiast autobusów?.

A towarzyszyć ma temu wzmocniona armia. 20 kwietnia zapowiedział Macierewicz konieczność wzrostu liczebności armii o co najmniej połowę. Obecnie wojsko liczy ok. 120 tys. żołnierzy (wraz z 20 tys. Narodowych Sił Rezerwowych). Innymi słowy władza planuje dodatkowe opłacenie 50-60 tys. zawodowych żołnierzy.

Jednostki paramilitarne Macierewicza

To jednak nie koniec pomysłów ministra. 25 kwietnia Macierewicz podpisał ?koncepcję Obrony Terytorialnej kraju?. W porównaniu z poprzednikami jego wizja wydaje się skromna – docelowo OT ma liczyć 35 tys. ochotników, około 100 osób w każdym powiecie.

Jakość ma być jednak inna. O ile plany poprzednich rządzących zakładały coś na kształt masowej zbieraniny pod bronią, obecni chcą selekcjonować staranniej, by trzonem nowej formacji były istniejące jednostki paramilitarne o odpowiednim ideologicznie zabarwieniu. Pełnomocnik MON ds. Obrony Terytorialnej Kraju Grzegorz Kwaśniak wyraził ten pogląd pisząc w materiałach przygotowanych na posiedzenie Sejmowej Komisji Obrony Narodowej 13 marca, że celem OT ?powinno być wzmocnienie patriotycznych i chrześcijańskich fundamentów naszego systemu obronnego oraz sił zbrojnych tak, aby patriotyzm oraz wiara polskich żołnierzy były najlepszym gwarantem naszego bezpieczeństwa?.

Zważywszy na nacjonalistyczne tendencje wśród nieformalnych organizacji paramilitarnych, mniej liczebnie na pewno nie musi oznaczać w tym przypadku mniej groźnie. Spojrzenie na sąsiednią Ukrainę, gdzie rozmaite bataliony ochotnicze są nierzadko siedliskiem najbardziej szowinistycznych idei, pokazuje, co jest na końcu drogi, którą podąża rząd PiS.

Wymowny był raport Narodowego Centrum Studiów Strategicznych w tej sprawie z 5 kwietnia. W jednej z wizji obrony terytorialnej pisał o pełnieniu przez nią funkcji policyjnych: ?Wyposażona w broń maszynową, umundurowana formacja paramilitarna, może stanowić skuteczny środek zapobiegawczy (odstraszający) działaniom antyrządowym, a także wzmocni w wymierny sposób potencjał operacyjny formacji policyjnych w czasie pokoju?.

NCSS tłumaczyło, że zdanie to zostało wyrwane w kontekstu i nie dotyczyło używania tych jednostek przeciw opozycji politycznej, ale w związku z tym, że ?masowa imigracja ludności arabskiej i północnoafrykańskiej do takich krajów jak Niemcy, Szwecja, Austria, Dania, Francja czy Wielka Brytania, spowodowały istotny wzrost przestępczości zorganizowanej, a także przyczyniły się do destabilizacji funkcjonalnej aparatu administracyjnego państwa oraz wywołały spadek poziomu bezpieczeństwa społecznego?.

Innymi słowy wyposażone w broń maszynową – maszynową! – jednostki paramilitarne mają służyć pacyfikowaniu antyrządowych działań imigrantów. Jak widać rasizm i militaryzm idą tu w parze. Ciekawe, jaka byłaby reakcja, gdyby podobne pomysły pojawiły się w odniesieniu do polskich imigrantów w Brytanii.

MON podkreślał, że NCSS jest niezależną instytucją analityczną i projekt Ministerstwa nie ma z nią nic wspólnego. Jednak wspomniany już pełnomocnik Kwaśniak zanim objął stanowisko w MON 30 grudnia 2015 r., był wcześniej ekspertem NCSS.

Za podsumowanie niech posłużą słowa polskiej rewolucjonistki Róży Luksemburg, która  przed ponad stu laty pisała, że militaryzm ?dla społeczeństwa jako całości jest pod względem gospodarczym całkowicie absurdalnym marnotrawstwem olbrzymich sił wytwórczych?, a dla klasy pracowniczej ?oznacza obniżanie stopy życiowej w celu jej społecznego uciemiężenia?.

Słowa te brzmią bardzo aktualnie w kontekście dzisiejszej Polski. Protesty przeciw zbrojeniom, rozbudowie armii i oddziałów paramilitarnych muszą być traktowane jako nieodłączna część sprzeciwu wobec poczynań obecnej władzy. Podobnie jak występowanie przeciw wojnom i bazom NATO.

Filip Ilkowski

Category: Gazeta - maj 2016

Comments are closed.