25. rocznica upadku Muru Berlińskiego – OBALIĆ DZISIEJSZE MURY
Kiedy w listopadzie 1989 roku walił się Mur Berliński, Gabi Engelhardt należała do działaczek nielegalnej lewicy w Niemczech Wschodnich. O swoich doświadczeniach opowiedziała Yuriemu Prasadowi.
Wydarzenia, które rozegrały się jesienią 1989 roku oraz koniec państwa wschodnioniemieckiego, zostały zapoczątkowane wiosną i latem przed obaleniem Muru, a nawet wcześniej. Rewolucje 1989 roku wywodzą się z tradycji rewolt, które miały miejsce w Niemczech Wschodnich w 1953 roku, w Polsce w 1956 roku i w Czechosłowacji w 1968 roku.
W Niemczech Wschodnich ludzie ?głosowali nogami?, przenosząc się do Niemiec Zachodnich. Gdy w 1989 roku pogorszyła się sytuacja gospodarcza i polityczna na całym świecie, a zwłaszcza w bloku wschodnim, mały strumyk emigracji przekształcił się w szeroką rzekę. Należałam do tych, którzy uznali, że nie emigrują i nie pozostawią domów, rodzin ani dotychczasowego życia. Chcieliśmy dokonać zmian u siebie.
Kryzys międzynarodowy, niezdolność klasy rządzącej Niemcami Wschodnimi do zareagowania na coraz silniejsze pragnienie reform politycznych i społecznych oraz jej poparcie dla ataku chińskiego wojska na demonstrantów na placu Tiananmen ? wszystko to doprowadziło do wybuchu.
Działaczka
Należałam do lewicowej grupy z Karl Marx Stadt (dzisiejsze Chemnitz), która przekształciła się później w Zjednoczoną Lewicę. W 1981 roku jako młoda działaczka ruchu pokojowego i na rzecz praw człowieka, straciłam pracę maszynistki w miejscowej gazecie. Innym powiodło się o wiele gorzej, niektórzy trafili nawet do więzienia. Musieliśmy się wtedy spotykać w kościołach, choć większość z nas nie zaliczała się do wierzących chrześcijan. Tylko tam mogliśmy względnie otwarcie mówić, co myślimy o naszym państwie albo innych tak zwanych krajach ?socjalistycznych?.
Rozmawialiśmy o różnych sprawach ? o pociskach manewrujących, ochronie środowiska i prawach człowieka. Dowiedziawszy się o masakrze na placu Tiananmen, zorganizowaliśmy spotkanie poświęcone sytuacji w Chinach. Myśleliśmy, że przyjdzie niewiele osób, ale kościół był przepełniony ? podejrzewaliśmy, co prawda, że co najmniej połowa obecnych to agenci Stasi. Ludzie obawiali się, że Tiananmen może się powtórzyć w Niemczech Wschodnich, jeśli powstaniemy.
Od 1987 roku Niemcy Wschodnie przeżywały poważny kryzys gospodarczy. W sklepach brakowało podstawowych towarów. W 1989 roku ludzie sarkali, że dłużej już tego nie wytrzymają.
7 października, podczas obchodów 40. rocznicy powstania Niemieckiej Republiki Demokratycznej, wyszliśmy z kościołów na ulice. W centrum miasta pod wielkim pomnikiem Karola Marksa dygnitarze świętowali urodziny państwa. Policjanci zagrodzili drogę naszemu pochodowi liczącemu około 800 uczestników. Za nami podążały siły specjalne. Zaatakowali nas armatkami wodnymi i aresztowali 26 osób. Władze były przekonane, że wystraszą nas z ulic, ale się przeliczyły. Tego dnia zaatakowano także zwyczajnych przechodniów. Policja aresztowała nawet gapiów.
Po proteście uświadomiliśmy sobie, że zaszła istotna zmiana. Wielu z nas miało wśród rodziny lub przyjaciół wojskowych, którzy powiedzieli nam, że reżim bliski był podjęcia decyzji o wprowadzeniu stanu wojennego i że w bocznych ulicach stały transportery pełne żołnierzy.
Sama armia jednak przeżywała kryzys. Wojskowi wiedzieli, że nie mogą użyć przeciw nam siły, ponieważ żołnierze sympatyzowali z protestami i zaczęli przychodzić na kolejne demon- stracje.
Rewolucja
Podobno Erich Mielke, szef Stasi, zastanawiał się, czy jest to powtórka 1953 roku, kiedy to Niemcy Wschodnie stały się widownią masowych wystąpień, stłumionych ostatecznie przez wojska rosyjskie stacjonujące w tym kraju. Z wypowiedzi rosyjskiego przywódcy Michaiła Gorbaczowa wyraźnie jednak wynikało, że tamte wydarzenia się nie powtórzą. Jego słowa dały nam pewność siebie. Po miesiącu, jaki upłynął od pierwszej demonstracji, w naszych marszach brało już udział nie tysiąc, ale 50 tysięcy osób, i to w mieście liczącym 350 tysięcy mieszkańców.
Nagle wszędzie zaczęły się dyskusje polityczne. Otwarte spotkania musiano już organizować w trzech kościołach na raz, bo jeden nie pomieściłby wszystkich chętnych. Gazety też zaczęły się wyłamywać z obowiązującej linii. Nawet członkowie partii rządzącej otwarcie przyznawali, że potrzebne są reformy, ale było za późno. Trwała już rewolucja.
Panowało poczucie, że możemy zdziałać wszystko. Ruch nie objął jeszcze fabryk, gdzie skupiała się siła ekonomiczna, ale wkrótce miał i do nich przeniknąć.
Wielu z nas żywiło wtedy nadzieję, że kiedy pozbędziemy się represyjnej biurokracji państwowej, zbudujemy na Wschodzie nowy socjalizm. Dopiero później większość zdała sobie sprawę, że na bazie tego, co w Niemczech Wschodnich nazywano socjalizmem, nie dało się zbudować prawdziwego socjalizmu.
Ponieważ symbolem naszego żądania demokratycznych praw stała się swoboda podróżowania, partia rządząca nie mogła już dłużej zamykać granic. Kiedy się jednak otworzyły, kryzys się pogłębił, ponieważ ludzie mogli porównać swoje życie z poziomem życia w Niemczech Zachodnich. Tak zwany socjalizm w Niemczech Wschodnich oznaczał braki prawie wszystkich podstawowych produktów oraz brak demokratycznych praw. Wydawało się, że kapitalizm na Zachodzie ma o wiele więcej do zaoferowania.
Postulat reunifikacji
W styczniu w protestach brało już udział 150 tysięcy osób. Hasła na demonstracjach się zmieniły, z ?to my jesteśmy narodem? na ?jesteśmy jednym narodem? ? wyraźnie domagano się zjednoczenia Niemiec. Dla części z nas oznaczało to, że choć wszczęliśmy rewolucję, przegraliśmy, a kapitalizm wygrał.
Dopiero po kilku tygodniach dostrzegłam, że charakter ruchu się zmienia. Postulat reunifikacji był tak naprawdę domaganiem się lepszego poziomu życia.
Klasy panujące wschodniej i zachodniej części Niemiec w obawie przed ruchem społecznym szybko się porozumiały co do ponownego zjednoczenia kraju. Odbyło się ono odgórnie. Odzwierciedla to problem w przywództwie lewicy. Na samym początku rewolty nie było wśród nas wyraźnie zdefiniowanej grupy, kiedy więc ruch wystartował, niewiele mieliśmy do zaoferowania w sferze ideologii.
Recesja
Nadzieje 1989 roku zaczęły wkrótce blednąć, gdy zjednoczone państwo pogrążyło się w recesji gospodarczej. Masowo zamykano fabryki, wskaźniki bezrobocia poszybowały w górę. Nowa, połączona klasa panująca wmawiała nam, że nie wolno domagać się wyższych płac, ponieważ doprowadzi to do wzrostu liczby bezrobotnych i dalszego zamykania zakładów pracy.
Wśród bezrobotnych i nisko opłacanych mieszkańców wschodniej części Niemiec występuje dziś swojego rodzaju nostalgia za przeszłością. Ludzie tęsknią za gwarancją zatrudnienia, mieszkania oraz podstawowym zabezpieczeniem społecznym, choć w rzeczywistości kryzys gospodarczy, który ogarnął Niemcy Wschodnie sprawił, że było to nie do utrzymania.
W warunkach dzisiejszej recesji nawet za Zachodzie wielu pracowników uważa, że stary system miał pewne cechy lepsze od powszechnego dziś lęku przed przyszłością. Panuje jednak także realistyczne przekonanie, że nie da się do tego wrócić.
Po dwóch latach, jakie upłynęły od rewolucji 1989 roku, znów wylegliśmy na ulice. Tym razem sprzeciwialiśmy się zamykaniu fabryk. W 2004 roku znów odbyły się podobne demonstracje na znak protestu przeciw próbom cięcia świadczeń społecznych.
Wszystkie trzy fale protestów zaczynały się w poniedziałkowe wieczory, znane są pod nazwą ?poniedziałkowych demonstracji?.
Klasa panująca nadal ma się czego obawiać w związku z wydarzeniami 1989 roku. Teraz, gdy klasa pracująca na wschodzie i zachodzie Niemiec nie jest już podzielona, mamy większą szansę podjęcia zjednoczonej walki, jaka jest nam potrzebna.
Doświadczenie 1989 roku uczy nas przede wszystkim tego, że socjalizmu nie można narzucić z góry. Musi on wyrosnąć oddolnie.
Duch rewolucji nadal żyje. Jeśli zapytają mnie, dlaczego nie doprowadził do pożądanych zmian, odpowiem, że rewolucja jeszcze się nie skończyła.
Tłumaczyła Hanna Jankowska
Category: Gazeta - listopad 2014