Chris Harman: Zaciemnianie Marksa
Zastanawiałem się kiedyś, dlaczego Fred Engels włożył tyle wysiłku w napisanie czterystustronicowej książki pod tytułem Anty-Dühring. Kogo dzisiaj interesują koncepcje Dühringa?
Engelsa niepokoiło to, że profesor z uniwersytetu, odrzucający podstawowe założenie socjalizmu ? że pracownicy mogą się sami wyzwolić ? wywierał mimo to wpływ na wielu intelektualistów o socjalistycznych poglądach, ponieważ cieszył się uznaniem w środowisku akademickim.
Dziś lepiej rozumiem wysiłki Engelsa niż dawniej.
W ostatnich dziesięcioleciach rewolucyjni socjaliści mieli do czynienia nie z jednym, ale z setkami Dühringów, którzy podobnie jak ich nieoficjalny prototyp utrzymują, że są socjalistami, ale nie uznają zasady samoemancypacji klasy pracującej. W odróżnieniu od niego mają czelność nazywać się marksistami.
Jeszcze mniej więcej 20 lat temu bardzo mało naukowców, przynajmniej w krajach anglojęzycznych, podawało się za marksistów [ten tekst został napisany w 1989 r. ? Red.]. Jednakże od tamtej pory wyrósł cały akademicki przemysł, który twierdzi, że jest marksistowski. Sprawuje kontrolę nad profesurą i starszymi wykładowcami, nad całymi wydziałami socjologii i nauk politycznych, funduszami na badania i stypendiami dla wizytujących profesorów. W jego gestii jest wiele czasopism naukowych.
Niemal wszystkie wydziały humanistyczne na dzisiejszych uniwersytetach i politechnikach mają kilka typowych cech.
Po pierwsze, prawie całkowity brak związku między wywodami naukowymi a ich praktycznymi implikacjami, jeśli nie liczyć okazyjnego doradzania rządom, co mają robić. By zrobić karierę akademicką, można stosować dowolną metodologię, jaka się komu podoba ? weberowską, poststrukturalistyczną albo jakąś odmianę marksistowskiej. Nie można się jednak zająć tworzeniem partii rewolucyjnej albo dostarczaniem jej podbudowy teoretycznej.
Pozór
Po drugie, co wynika z powyższego, istnieje pozór wspólnego układu odniesienia. Można stwierdzić, że przedmówca na naukowym sympozjum jest niekonsekwentny albo nie uporządkował jak należy przedstawianych przez siebie faktów, ale nie wolno mu zarzucić, że stoi po przeciwnej stronie barykady.
Po trzecie, umyślnie kultywuje się niejasny język i zawiły styl. Odnoszący sukcesy naukowcy to przeważnie tacy, którzy potrafią przekonać dysponentów mianowań i awansów, że ich koncepcje są trudne i poważne. A jak lepiej to zrobić, niż prezentując jakąś banalną ideę w zwodniczym opakowaniu długich słów, najlepiej greckiego pochodzenia.
Po czwarte, nastąpiło skrajne rozdrobnienie dyscyplin naukowych. Im ich więcej, tym więcej katedr dla profesorów, tak więc im węższa jest nauczana lub badana dziedzina, tym lepiej. Dlatego mnożą się antropolodzy społeczni nie mający pojęcia o archeologii, ekonomiści, którzy nigdy nie przyjrzeli się działaniu ani jednego przedsiębiorstwa i socjolodzy nie znający najbardziej podstawowych faktów z historii gospodarczej.
Rozbrat z praktyką
Wszystko to skaziło akademicki marksizm. Rozbrat z praktyką oznacza, że ludzie o całkiem sprzecznych poglądach na konkretne aktualne kwestie mogą cytować nawzajem swoje teorie, jak gdyby łączył ich wspólny punkt wyjścia.
Doszło na przykład do tego, że Ellen Wood, utożsamiająca przyszłość socjalizmu z dobrostanem Związku Radzieckiego, może być przez Boba Brennera, który uważa Gorbaczowa za przywódcę podłej, wyzyskującej, biurokratyczno-kolektywistycznej klasy rządzącej, cytowana jako bezstronna poszukiwaczka prawdy. Andrew Collier, kojarzony niegdyś z rewolucyjno-socjalistycznymi pogląd- ami niniejszego ?Review? może w swojej nowej książce potwierdzać absolutną słuszność koncepcji Louisa Althussera ? sfor- mułowanych pierwotnie po to, by z punktu widzenia zwolennika chińskiego reżimu uzasadnić sprzeciw wobec poglądu o ?humanistycznych?, emancypacyjnych treściach marksizmu.
Zawiłość
Co się zaś tyczy zawiłości języka, bardzo łatwo zrobić z większością akademickich marksistów to, co C. Wright Mills uczynił kiedyś z głównym rzecznikiem konserwatywnej socjologii, Talcottem Parsonsem, sprowadzając trzy strony gęstego tekstu do dwóch prostych zdań wyrażających banalne myśli.
Rozdrobnienie życia akademickiego znajduje odbicie w rozdrobnieniu akademickiego marksizmu: pojawiają się czasopisma naukowe z pokrewnych dyscyplin zamykające się we własnych kręgach, a ?specjaliści? z jednej dziedziny wykazują się często całkowitą ignorancją odkryć z pokrewnych dziedzin.
No i jest jeszcze sprawa mody. Wystarczy spojrzeć na uczelnianych filozofów marksistowskich. W połowie lat sześćdziesiątych wszyscy byli pod wpływem egzystencjalizmu i fenomenologii, do tego stopnia, że nie potrafili napisać słowa wkładka nie wstawiając łącznika po literze ?w?. Później z dnia na dzień nawrócili się na teorię Althussera, każdy tekst okraszali takimi słowami, jak ?naddeterminacja?, ?kondensacja?, ?nieobecna obecność?, a oponentom zarzucali ?humanizm? i ?historycyzm?.
Baza i nadbudowa
Wkrótce jednak Althusser wyszedł z mody, a hitem stał się postalthusseryzm, ?dekonstruujący? ?podmiot? do takiego stopnia, że jednostki przestały w ogóle istnieć. W ostatnich latach historia zatoczyła koło ? ?marksizm analityczny? przywrócił jednostkę w taki sam mniej więcej sposób, jak ćwierć wieku temu uczynił to marksizm egzystencjalistyczny ? i tak samo przekreślił szansę na zrozumienie wpływu czynników materialnych na ludzkie działanie przy użyciu starej, dobrej pary pojęć: bazy i nadbudowy.
Nie oznacza to bynajmniej, że w akademickim marksizmie nie ma nic godnego uwagi. Podobnie jak w przypadku akademickiej historii lub ekonomii, w stosach chłamu znajdzie się od czasu do czasu grudka złota, której nie może zignorować żaden prawdziwy marksista. Co więcej, nawet gdy mamy do czynienia z bzdurami, trzeba czasami zdobyć się na wysiłek i dowieść, że to bzdury ? tak jak Engels zrobił z Dühringiem.
Ale zanim się tego podejmiemy, trzeba zrozumieć, że rewolucyjny marksizm wychodzi z innych założeń i ma inne cele niż akademicki, a jednego z drugim nie należy mylić.
Niniejszy artykuł został po raz pierwszy opublikowany w ?Socialist Worker Review? (lipiec/sierpień 1989)
Tłumaczyła Hanna Jankowska
Category: Gazeta - styczeń 2014