Habemus papam (z rysą w życiorysie)

| 22 marca 2013
Przywódca junty gen. Jorge Videla (w środku) podczas zaprzysiężenia na stanowisko prezydenta po puczu, 24 marca 1976.

Przywódca junty gen. Jorge Videla (w środku) podczas zaprzysiężenia na stanowisko prezydenta po puczu, 24 marca 1976.

Habemus papam! 13 marca argentyński kardynał Jorge Bergoglio został wybrany na papieża. Relacja z tych zupełnie wyjątkowych wyborów, polegająca głównie na czekaniu na pojawienie się dymu z komina, zupełnie zdominowała przekaz medialny. Dominacja ta nie skończyła się zresztą już po ogłoszeniu wyników najbardziej tajnego z tajnych głosowań. Przez kolejne dni dowiadywaliśmy się więc gdzie papież poszedł, kogo przywitał, kogo pocałował. Relacja z wyborczego i powyborczego okresu w Watykanie nawet nie próbowała udawać zdystansowanej i wyważonej. Piotrowi Kraśce czy Kamilowi Durczokowi brakowało tylko aureoli na głową.

                Papież opiewany był jako ten, który ujął wszystkich swoją skromnością, odrzuceniem przepychu, kontaktem ze zwykłymi ludźmi. Tym, że przybrał imię Franciszek, na cześć Franciszka z Asyżu, symbolu odrzucenia bogactwa i przepychu. Tym, że stanie się „papieżem ubogich”, odległym – nie tylko z racji pochodzenia z dalekiej Argentyny – od skandali finansowych kurii rzymskiej oraz afer pedofilskich. I chyba faktycznie tak było, że, niezależnie od nieznośnego tonu uwielbienia w mediach, styl bycia nowego papieża trafił do serc wielu wiernych liczącej 1,2 miliarda katolickiej wspólnoty. Nawet jeśli ci sami wierni – i nie tylko oni, z uwagi na przymusowy wpływ Kościoła katolickiego na życie ludzi spoza tej wspólnoty – często oczekują nie tylko zmiany stylu, ale innego podejścia choćby do kwestii seksualności, praw kobiet czy osób homoseksualnych. W tych kwestiach Franciszek jest jednak równie konserwatywny, co jego poprzednicy.

Związki z dyktaturą

                Przy wszystkich peanach na rzecz nowego biskupa Rzymu nawet w Polsce trudno było jednak zupełnie pominąć fakt oskarżenia Jorge Bergoglio o związki z argentyńską juntą wojskową lat 1976-83. Co nie jest zaskakujące, w oficjalnym przekazie problem zwykle starano się bagatelizować przyjmując za dobrą monetę wyjaśnienia ze strony samych urzędników Watykanu, że cała sprawa jest, jak zawsze zresztą, „atakiem na Kościół”. Tylko dyrektorka poznańskiego Teatru Ósmego Dnia Ewa Wójciak z trzeźwą, artystyczną szczerością zauważyła, że „wybrali chuja, który donosił wojskowym na lewicujących księży”, za co prawicowi radni chcieli ją natychmiast odwołać. Niezależnie jednak od stopnia uwikłania samego Bergoglio kompromitująca współpraca wyższego duchowieństwa Argentyny z wojskowym reżimem jest niepodważalna. Sama konieczność ujawniania szczegółów tej współpracy i przypomnienia rzeczywistości argentyńskiej junty jest w pewnym sensie największym dobrodziejstwem osadzenia Franciszka na „tronie piotrowym”.

Czym była argentyńska junta? Według organizacji matek ludzi zaginionych bez wieści w czasie jej trwania, słynnych Matek z Placu Majowego, odpowiedzialna jest ona za śmierć 30 tys. ludzi. W Polsce, po stanie wojennym w 1981 r. ogółem internowano ok. 10 tys. ludzi. Czyli to tak, jakby wszyscy oni zostali zabici, często po wcześniejszych torturach. I jeszcze dwa razy tyle ludzi zostałoby zabitych. Taka właśnie była rzeczywistość junty rządzącej w Argentynie, państwie o podobnej liczbie ludności do Polski. Było nią wymordowanie całego pokolenia działaczy studenckich, związkowych, chłopskich, aktywistów z ubogich dzielnic, wszystkich walczących o bardziej sprawiedliwy podział bogactwa w tym społeczeństwie wielkich nierówności.

Episkopat Argentyny doskonale wiedział o tych zbrodniach. Wyżsi duchowni wydawali oficjalne stanowiska o konieczności stanowczego rozprawiania się z „marksizmem”. Niektórzy księża nawet uczestniczyli w torturach, jak skazany w 2007 r. na dożywocie ksiądz von Wernich. Nuncjusz watykański Pio Laghi regularnie grywał w tenisa z admirałem Masserą, jednym z przywódców junty. Sam papież Paweł VI przyjmując w 1977 r. na audiencji dyktatorów wojskowych Argentyny udzielił im rozgrzeszenia.

Nie znaczy to, że wszyscy księża zachowywali sie tak haniebnie. Byli księża służący w ubogich dzielnicach, często zainspirowani teologią wyzwolenia – czyli nurtem w Kościele łączącym chrześcijaństwo z walką o wyzwolenie się ubogich z ubóstwa, a istnienie ubóstwa traktującym jako grzech – którzy sami stawali się ofiarami reżimu. Nawet dwóch biskupów zostało zgładzonych przez juntę – przy milczeniu argentyńskiego Episkopatu.

Na pewno wiedział, prawdopodobnie donosił

                Jaką rolę grał w tym wszystkim Jorge Bergoglio? W drugiej połowie lat siedemdziesiątych sprawował on nie byle jaką funkcję zwierzchnika (prowincjała) zakonu jezuitów w Argentynie. Był też zdecydowanym przeciwnikiem teologii wyzwolenia (co ważne także a propos dzisiejszej nadziei na „Kościół ubogich”), która stosunkowo wielu zwolenników zdobywała właśnie wśród jezuitów. Najcięższy zarzut dotyczy wydania reżimowi przez Bergoglio dwóch zakonników podejrzewanych o związki z teologią wyzwolenia, Orlando Yorio i Francisco Jalicsa. Obaj byli torturowani. Sam Bergoglio odrzucał te oskarżenia twierdząc, że wstawiał się za oboma zakonnikami, dzięki czemu nie zostali oni zabici.

Całą sytuację opisał najpierw o. Jalics, a następnie znany lewicowy dziennikarz argentyński Horacio Verbitsky w książce Cisza. Od Pawła VI do Bergoglio. Sekretne związki Kościoła z ESMA (Szkołą Mechaników Marynarki Wojennej, przekształconą w obóz koncentracyjny). Co ważne, Verbistky opublikował także dokument: notatkę wysokiego urzędnika argentyńskiego ministerstwa spraw zagranicznych z 1979 r., w której pisał o informacjach udzielonych mu przez Bergoglio. Sprawa nie opiera sie więc tylko na ustnych relacjach ofiar. Wątpliwości co do winy dzisiejszego papieża nie ma Graciela Yorio, siostra nieżyjącego już drugiego z zakonników, która po wyborze Bergoglio na biskupa Rzymu mówiła o swoim cierpieniu i wściekłości z tego powodu.

Inną sprawę opisała Estela de la Cuadra, siostra Eleny, ciężarnej studentki zaginionej w 1977 r. Jej matką była jedną z założycielek organizacji Babć z Placu Majowego (powstałej jeszcze przed organizacją Matek). Według tej relacji, zwracały sie one do władz zakonu jezuitów z prośbą o interwencję w sprawie zaginionej. Bergoglio miał przekazać ich list do biskupa zaprzyjaźnionego z reżimem, na który dostały jedynie odpowiedź, że dziecko zaginionej „jest w rękach dobrej rodziny”. Ani Eleny ani jej dziecka nikt z bliskich już nigdy nie zobaczył. Opisująca tę sprawę także była zszokowana wyborem Bergoglio na papieża. Jej zdaniem, wbrew temu, co twierdził on w 2010 r., na pewno wiedział o porywaniu dzieci w czasie junty.

Mogło być gorzej?

                Tylko tyle czy aż tyle? Adolfo Perez Esquivel, laureat Pokojowej Nagrody Nobla w 1980 r. za dokumentacje zbrodni junty twierdził, że Bergoglio nie kolaborował z dyktaturą (co często cytowały polskie media), ale także że nie miał odwagi innych księży (czego nie cytowały prawie w ogóle). Słyszeliśmy też, że Bergoglio miał pomóc w ucieczce z kraju opozycjoniście, któremu dał własne dokumenty i koloratkę – i nie ma powodu, by w to nie wierzyć. Czy można więc powiedzieć: mogło być gorzej? W porównaniu do wielu innych hierarchów argentyńskiego Kościoła z pewnością mogło. Pytanie jednak – do kogo się porównujemy.

Pamiętajmy, że Bergoglio w późniejszych latach niechętny był procesowi rozliczania się z dyktaturą i osądzania winnych. Sam długo unikał składania zeznań w tej sprawie. W przeciwieństwie do hołubiącej go polskiej prawicy, daleko mu więc do bycia zwolennikiem „lustracji” – co nie jest zaskoczeniem w kontekście grzechów argentyńskiego Kościoła. W październiku 2012 r. argentyńscy hierarchowie, pod jego przywództwem, w końcu przeprosili za niezdolność Kościoła do obrony wiernych w czasie dyktatury. Jednocześnie jednak winą za przemoc tego czasu obarczali zarówno juntę, jak i jej przeciwników. Takie zestawienie katów i ofiar, w kontekście niewyobrażalnych zbrodni wojskowego reżimu, mogło budzić jedynie oburzenie i niesmak.

Ale może wystarczy, że nie pozostawało się w pełnej zażyłości z krwawymi dyktatorami, a „tylko” zajmowało się wobec nich postawę bierną i – w najlepszym razie – dwuznaczną, by ukazywać się jako czyste sumienie argentyńskiego Kościoła? Może wystarczy przybrać skromne szaty, mówić o umiarze i potrzebach ubogich, by zostać uznanym za niosącego nowe otwarcie dla światowego katolicyzmu? Jednak, jeśli tak jest, co nam to mówi o samej instytucji, na której czele stoi obecnie papież Franciszek?

Filip Ilkowski

Category: Gazeta - kwiecień 2013

Comments are closed.